sobota, 22 sierpnia 2015

Gdzie byliśmy, jak nas nie było - część pierwsza

Ostatnie kilka dni spędziliśmy bardzo aktywnie - zaczęliśmy od okolic Lublina, a skończyliśmy w Bieszczadach. Ravenowe łapy się szczęśliwie zagoiły, więc nie było przeszkód, aby wypełnić urlop różnorodnymi wydarzeniami i wycieczkami. Jeśli jesteście ciekawi, gdzie byliśmy, jakie wydarzenie związane z psami odbyło się po raz pierwszy w Lublinie i czy można w ciekawy sposób spędzić czas z psami w górach, w których jest zakaz wejścia z czworonogiem na większość ścieżek - zapraszam do pierwszego odcinka wakacyjnych przygód zuzankowo-rejwenkowych ;) 

Raven w drodze na Wołosań
fot. widelcem przez skarpetę

Szkolenie w Pawlinie


Na pierwszy ogień wybraliśmy się na spotkanie treningowe z zakresu IPO do podlubelskiego Pawlina. W czasie, gdy Raven musiała się nieco napocić, Zuzanka spędziła czas tak, jak lubi najbardziej - leżąc na kanapie i chodząc na swobodne wiejskie spacerki z moją siostrą. W końcu szlachta nie pracuje, c'nie.

Wracając do samego szkolenia - IPO traktujemy bardzo lajtowo, zatem uznałam, że mogę zafundować młodej małe gryzienie w formie czysto zabawowej i sprawdzić, czy nadal jej się to podoba. Na swojej posesji ugościli nas serdecznie hodowcy cane corso italiano - Dorota i Andrzej - dziękujemy!, a pozorantem był Martin Bajrak - sympatyczny człowiek, z dużym wyczuciem i bardzo fajnym, indywidualnym podejściem do psa. Miałam pewne wątpliwości, czy ostatnie odpały młodej nie przekreślą moich planów, ale Martin szybko je rozwiał - młoda, choć początkowo nieco ostrożna (matko, czy naprawdę mam zabrać zabawkę temu strasznemu, obcemu panu?), szybko dała się zachęcić do zabawy, a na drugim wejściu już było wiadomo, co i jak, więc ku swojej uciesze dostała miękki rękaw zamiast gryzaczka, który dzielnie trzymała w gębie po same migdałki mimo straszliwego skwaru.

Nie ukrywam, że wiążę pewne nadzieje z tymi treningami - o ile wiem, są plany, aby spotkania odbywały się regularnie i o ile tylko będzie taka możliwość, chciałabym w nich z małą uczestniczyć. Liczę na to, że pomoże jej to trochę się ogarnąć i nabrać więcej pewności siebie - a co z tego wyjdzie, czas pokaże. Równocześnie odświeżamy nasz dziennik treningowy obedience (tak!) i nareszcie mamy możliwość uwieczniania naszej pracy na filmikach, co - mam nadzieję - usprawni nasze treningi.

Jako, że Gospodarze całego wydarzenia posiadają piękny teren ze stawem, Raven miała okazję przespacerować się w przerwie w towarzystwie czterech molosowych mężczyzn i zaskoczyła mnie, bo fajnie się z chłopakami dogadywała mimo jednego poważniejszego spięcia (gdzie po krótkim wydarciu pały i prezentacji uzębienia się bez problemu odwołała, moje dziecko!). Prawdziwym jednak szokiem było dla mnie odkrycie, że cane corso, mimo słusznych gabarytów, są w stanie wykonywać różne ewolucje powietrzne nie gorzej od lżej zbudowanych psów - umarłam ze śmiechu, gdy corsiak Hunter chciał zaczepić Raven, ona - oczywiście - wydarła na niego jadaczkę na wszelki wypadek, a on zrobił susa jak królik i po prostu nad nią przeskoczył :D

Zdjęcia z wydarzenia można obejrzeć u Amelii, niestety, nie załapaliśmy się na fotki, bo byliśmy tylko w sobotę, ale następnym razem mam nadzieję, że ktoś nas uwieczni: KLIK



Fotospacer w Lublinie


Drugim wydarzeniem weekendowym była wycieczka do Lublina. Po raz pierwszy w historii, z inicjatywy Adriany i Agaty, odbył się tam bowiem Lubelski Fotospacer z psami. Spotkanie miało miejsce w Parku Ludowym i pojawiło się na nim sporo ludzi i psów, mimo upalnej pogody. Kto nie był, niech żałuje :) 

Moje pieseły były przyzwoicie grzeczne, oczywiście Zu naburczała na boston teriera (?), bo chrumkał i uciekła przez bullterierkami, nie mogąc zaklasyfikować ich do odpowiedniego gatunku - te same bullterierki zostały bardzo dokładnie obwąchane przez Raven, która stwierdziła, że jakieś dziwne te zwierzęta, ale pachną jak psy :D Młoda za to nie odmówiła sobie przyjemności pogonienia szelciaka, bo tak śmiesznie uciekał - chyba muszę jej wyraźnie przypomnieć, co sądzę na ten temat. Bądź co bądź - czas na zdjęcia!


Zu i Sonia

Już, rzucasz?

No ładny ten kolega, ale nie będziemy się bawić. Bo nie. 

Najpiękniejsze zdjęcie dziewczynek do tej pory <3 

Zu jako foka, mors lub bakłażan, jak kto woli. 
Wychodzi na to, że wszystkie trzy musimy nieco zrzucić... :<
fot. Adriana Jaworska

Zuzeł zmachany

Zuzeł i niesforne kłaczki na uszach

Mam nadzieję, że takie spotkania staną się tradycją w naszym regionie, a do tego czasu mam mocne postanowienie doprowadzenia siebie i burków do ładu - dzięki bogom, upały przeminęły, więc swobodnie możemy powrócić do różnych aktywności. 

Na notkę o Bieszczadach zapraszam już wkrótce - stay tuned! :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz