Czasem bywa tak, że na psa spada nagle Wielki Strach. Wielki
Strach powoduje, że pies zachowuje się „nieracjonalnie” – zaczyna panicznie
ujadać, próbuje przemieszczać się niemal pełznąc brzuchem po ziemi, wtula ogon
pod brzuch, warczy, kłapie zębami… Ludzie potrafią potęgować Wielki Strach, oj potrafią. Jedni
wrzeszczą, że przecież nie ma się czego bać (jakby każdy pies świata po
urodzeniu przechodził kurs intensywnej nauki języka polskiego i mógł to
zrozumieć), szarpią smyczą, podwieszają psa do góry, zmuszają do ruchu. Inni
rozczulają się, że piesku, zobacz, przecież tu nic się nie dzieje! Ojej, ale
się pieseczek boi, biedny pieseczek! Kolejną grupę stanowią ludzie dumni ze
swojego pupila – jak pies ujada na przerośniętego malamuta sąsiada, to
niechybnie oznacza, że wykazuje się olbrzymią odwagą i hartem ducha i broni
ukochanego Pańcia!
Niestety, żadna z tych strategii nie działa na Wielki
Strach. Nawet gdy pies przestanie fizycznie pokazywać, że coś jest nie tak, nic
się nie zmienia w jego głowie. Nadal więc straszy pan w kapeluszu, pani o kuli
i dziwny, włochaty, wielki pies sąsiada.
Wybrałyśmy się ostatnio z Zu na drugi koniec naszego
osiedla, gdzie budują się nowe bloki. W pewnym momencie zauważyłam, że pies
zaczyna się snuć na drugim końcu smyczy, stąpa niepewnie, ogon trzyma bardzo
nisko, oblizuje się, zieje i łypie podejrzliwie na boki. Coś było wyraźnie nie
tak, ale co? „Winowajcą” okazała się stacja gazowa nieopodal nowych bloków. Od
trzech dni zatem chodzimy do stacji i przy pomocy parówek przekonujemy się, że
owa sycząca i bucząca maszyneria nie jest przecież w ogóle straszna. Ludzie z
bloku obok mają pewnie niezły ubaw :) ale to nic. Ponad dwa lata życia z
wrażliwym psem, jakim niewątpliwie jest Zuz, nauczyły mnie, że nie warto się
przejmować otoczeniem, kiedy mamy szansę zrobić coś, co uczyni nasze wspólne
życie łatwiejszym.
Pozdrowienia od majowego Zuza: