poniedziałek, 24 czerwca 2013

Zamordyzm, czyli...

... Ewel, a czemu Twój pies nie może tego i tamtego? Albo – czemu robisz to i tamto? Postanowiłam się pobawić w dziś pytanie – dziś odpowiedź. Jedziemy :D

1. Dlaczego Zu śpi w klatce? Przecież to jak w schronisku!
Zu śpi w klatce z kilku powodów. Po pierwsze, jest to sposób na lęk separacyjny. Pies przyuczony do korzystania z klatki nie tłucze się bezsensownie po domu, nie rozpieprza wszystkiego w drobny mak, nie szczeka jak nakręcony i nie wyje jak syrena okrętowa, tylko idzie spać w swojej bezpiecznej „norze”. Dodatkowo jestem w stanie z psem pojechać w każde miejsce na świecie i jak tylko rozłożę klatkę to pies bez problemów idzie do klateczki spać/odpoczywać. Po drugie – jeśli pies sobie postanowi czasem rzygnąć albo ma problem z drogami moczowymi (a Zu miewała jakiś czas, mimo dobrych wyników badań, weci rozkładali ręce) to średnio miło się to sprząta o czwartej nad ranem, szorując dywan – a tak szast prast, wymieniam kocyk na nowy, a pobrudzony wrzucam do prania i luz. O klatce można poczytać na blogu Jaxa.

2. Dlaczego Zu nie ma żarcia cały dzień w misce i je na komendę? Przecież musi być głodna w ciągu dnia!
Zostawianie żarcia w misce na cały dzień uważam za niewychowawcze – w końcu żarcie nie spada psu z nieba, tylko pochodzi od nas. Jaką motywację do słuchania przewodnika ma pies, któremu wszystko spada z nieba? U Zu musiałam się trochę napracować, żeby zauważyła moje istnienie, więc musiałam stać się źródłem WSZYSTKICH cennych zasobów i przyjemności, jakie pies otrzymuje w życiu – pokarmu, kontaktów socjalnych, zabawy, bodźców środowiskowych. Dawki jedzenia są dopasowane do trybu życia i potrzeb psa, jako kastratka Zu potrzebuje określonej dziennej dawki, żeby nie przybrać na wadze. Po drodze wyszedł nam problem z obroną jedzenia – obecnie przepracowany na tyle, że pies nikomu nie urywa nogi jak je, ale obcym czy mało znanym osobom nie polecam próbować zabrać psu jedzenia, dlatego może jeść na komendę („Twoje” czy „proszę”) a na inną komendę ma żarcie zostawić, nawet gdyby to był parujący schabowy polany kefirkiem.

3. Dlaczego tępię u psa szczekanie? Pies to pies, niech sobie szczeka!
Bo mnie to maksymalnie irytuje. I nie uważam, żeby ciągłe darcie ryja było niezbędną potrzebą życiową każdego psa. Więc od pierwszego dnia konsekwentnie wygaszałam bezsensowne jamniczenie – w efekcie pies raczej się nie odzywa niepytany ;) Pozwala sobie na wokalizacje podczas zabawy z innymi psami i to mi pasuje.

4. Dlaczego nie pozwalam obcym dotykać mojego psa? Przecież to tylko pies tylko!
Z tego samego powodu, dla którego ja nie klepię przystojnego pana mijanego na ulicy w tyłek czy nie wyciągam komuś niemowlęcia z wózka. Pies jest – choć trochę głupio to zabrzmi – moją własnością, nie życzę sobie, żeby ktoś obcy dotykał mnie, czy też mojego psa. Zu stresuje kontakt z obcymi ludźmi, musi dostać chwilę czasu, żeby się do kogoś przekonać. Środek ulicy nie jest odpowiednim miejscem do zawierania przyjaźni. Pies zaczepiony zazwyczaj ignoruje ciumkaczy, a im bardziej ktoś chce się z psem „zaprzyjaźnić” tym bardziej pies stawia opór, a wie, jak używać warczenia i, niestety, zębów. Nie polecam zresztą wyciągać łap do żadnego obcego psa bez zapytania właściciela, czy można.

5. Dlaczego nie pozwalam swojemu psu podbiegać do psów na smyczy ani nie chcę, by cokolwiek żywego podbiegało do nas? Pieski potrzebują kontaktów socjalnych z pobratymcami!
Bo Zu miała problem z agresją lękową. BARDZO. I nie po to sobie wypruwam flaki od trzech lat, żeby pies zachowywał się względnie normalnie wobec przedstawicieli swojego gatunku, żeby mi jakaś sraka bez mózgu puszczała swojego rozbuchanego 30kg (czy większego) pieseczka, który „nic nie zrobi” a zaczyna mi łazić po suce, chamsko trącać łapami i nachalnie wąchać mimo OSTENTACYJNYCH  sygnałów mówiących „NIE CHCĘ CIĘ ZNAĆ, SPIEPRZAJ”, wgniatając ją w chodnik. Skoro moja suka nie podbiega do nikogo, mimo że miałaby taką ochotę czasem i jestem w stanie to ogarnąć to zakładam, że większość ludzkości także. Więc tak, pieski może potrzebują socjalizacji z innymi (choć czasem mam wrażenie, że Zu się brzydzi innymi psami), ale chciałabym mieć na to jakikolwiek wpływ, bo znam swojego psa.

6. Dlaczego nie można głaskać Zu po głowie i z góry, ciumciać, cmokać, wgapiać się?
Bo można zostać uszkodzonym fizycznie. Całkiem serio – Zu „rodzinie i przyjaciołom” daje ze sobą robić wiele, wiele dziwnych i głupich rzeczy. Ale jeśli ktoś nie do końca dobrze znany próbuje jej zrobić uci puci, zagląda jej głęboko w oczy, klepie ją po łbie czy karku to piesek uznaje, że delikwenta trzeba zniechęcić do kontaktu i trochę postraszyć. Lajtowa wersja to harde spojrzenie usztywnionego psa, wyrażające „zabiję Ciebie i całą Twoją rodzinę do siódmego pokolenia włącznie”, później mamy uniki z warczeniem, a później kłapanie zębami. Ot, subtelny komunikat, fakju człowieku, nie chcę, żebyś mnie zaczepiał. Etap ostatni, czyli strzał zębami w człowieka na dzień dzisiejszy już nie występuje, bo zwykle wkraczam do akcji ja.

7. Dlaczego Zu nosi kaganiec? I to taki wielki! Przecież męczy się, bidulka, nie lepiej założy lekki kaganiec z materiału?
Nie. Kaganiec materiałowy to kaganiec weterynaryjny i tylko tak powinien być stosowany – prawidłowo założony ma uniemożliwić gryzienie, więc musi być zaciśnięty. Podrażnia więc pysk psa, wąsy i na dłuższą metę jest po prostu niewygodny. Nie mówiąc o tym, że uniemożliwia psu prawidłową wentylację organizmu przez ziajanie. Zu nosi kaganiec fizjologiczny zachowawczo – jakiś czas żarła śmieci, czego w wiadrze robić nie może, po drugie w kagańcu jakoś lepiej jej idzie przywołanie – uszy przetyka czy coś :D Kaganiec, oprócz biegania po łąkach, parkach itd. pies nosi też w zatłoczonych miejscach. W przypadku gdyby ktoś ją zaczepił, na 99% się odsunie, ale przezorny zawsze ubezpieczony a kaganiec dobrze działa na wyobraźnię rodziców, którzy nie polecają swoim latoroślom pogłaskać piesia tylko łowią swoje replikanty DNA i ich pilnują. Miło.

8. Dlaczego Zu musi czekać na zwolnienie z komend, i dlaczego w codziennym życiu używam miliarda komend, sprawiając wrażenie lekko obłąkanej gadającej cały spacer z psem?
Bo to usprawnia życie. Przed przejściem „czekaj” zapobiega rozplaszczeniu psa pod kołami (Zu nie przejmuje się tak trywialnymi rzeczami jak samochody), przy wyrzucaniu śmieci „siad zostań”, przy mijaniu jakiejś padliny „nie rusz”, przy mijaniu prującego japę pieska „nie rusz” i „idziemy”, przy wchodzeniu do domu pies ma obowiązek się meldować na półpiętrach, na dworze to ona ma się pilnować mnie a nie ja jej, na zawołanie ma przychodzić. Zwalniana z komend jest po to, żeby sobie ich nie wyłamywała kiedy jej wygodnie, bo to nie ona jest stroną decyzyjną w naszej drużynie. Wracamy do samochodów, placków z psa itd.

 9. Czy noszę Zu na rękach? Bo ona taka malusia.
Przyznam, że to chyba jedno z dziwniejszych pytań. Nie, Zu nie jest malusia – waży około 11 kg, nie noszę jej bez potrzeby, bo kręgosłup by mi chyba odpadł całkiem. Jest nauczona wskakiwania na ręce na komendę (co bardzo się przydaje np. w podróży, gdy mam plecak, siatę i psa), ale nie uważam, żeby jakikolwiek mały piesek czerpał fan z bycia noszonym na rąsiach. Po to bozia dała nóżki, żeby ich używać.

10. Dlaczego noszę ze sobą frisbee, szarpaki, piłki zamiast normalnie jak człowiek się bawić patykami czy kamieniami?
Po pierwsze ze względów bezpieczeństwa – widziałam zdjęcia psów nadzianych na patyki, z gracją panny Zuzanny pewnie by nas nie ominęła taka przygoda prędzej czy później. A operacja przełyku to trochę droga impreza. Kamienie straszliwie niszczą zęby, a skoro pies je surowe kości to i tak są one mocniej używane niż u psa na suchej karmie. Po drugie – Zu ma tendencję do olewania człowieka, więc pozwolenie jej na zabawę tym, co akurat sobie SAMA znajdzie na spacerze nie jest zbyt rozsądnym pomysłem.


Jak widać, panuje zamordyzm i terroryzm. Kilka z tych punktów jest w mojej opinii raczej uniwersalnymi zasadami przy wychowywaniu psów, jednak wszystkie są dopasowane do konstrukcji psychicznej małego czarnego pieska w myśl "lepiej zapobiegać niż leczyć". Na przykład pogryzione cudze łapsko. Leczyć. 

Pies jednak, mimo spodziewanej melancholii czy zgryzoty, czuje się dość dobrze w swoim poukładanym życiu, w którym nie musi się zbytnio trudzić podejmowaniem decyzji – od tego jestem ja. Nie boi się mnie, nie unika mnie, nie czuje się przytłoczony. Dotarłyśmy się przez te trzy lata tak, że mogłabym z nią jechać na koniec świata. A to, co między nami, jej odchyły i fazy - niektórych rzeczy wypracować się nie da. Ale jeśli mówię, żeby czegoś nie robić, lub przeciwnie - coś zrobić, to nie znaczy, że robię sobie jaja albo wymyślam, tylko znaczy, że lepiej mnie posłuchać i wszyscy będą zadowoleni :)

Ja i Zuz we Wro - zdjęcie dzięki uprzejmości Pauliny.