niedziela, 13 stycznia 2013

Zu nie lubi piesków.

W związku z czym doprawdy trudno mi pojąć, dlaczego właściciele innych psów z góry zakładają, że nasze psy się na pewno zaprzyjaźnią. Puszczają więc do nas swoje pieski, małe, średnie i te całkiem duże, z radosnymi okrzykami "on nic nie zrobi". Jak się okazuje, że Zu im coś zrobi, choćby tylko rozedrze japę i porządnie pogoni, to albo są pretensje, a ja wtedy przestaję być miła, albo pańcio czy pańcia swojego pieska informuje - aha! dobrze ci tak!, co z kolei powoduje, że mi opada wszystko.

Ja rozumiem, że gdy ludzie widzą coś takiego:

... to trudno im sobie zwizualizować, że ten piesek kogoś nie lubi. Ba, często właściciele innych psów mają pretensje do mnie, że jak mogę tak brzydko oczerniać tego małego, czarnego pieska?!

Wydaje mi się, nie wiem, czy słusznie, że nie muszę każdemu przechodniowi się spowiadać z historii naszego wspólnego życia. Tłumaczyć, że Zu wykazuje ostrość pozorną, agresję lękową. Że czuje się przytłoczona nachalnym towarzystwem przedstawicieli swojego gatunku. Że niepotrzebne jej do szczęścia inne psy - co jest dla niektórych zjawiskiem niepojętym. Że skarci ostro każde szczenię, które podbiegnie i zacznie wesoło hasać ("suka nic nie zrobi szczeniakowi", khe, khe). Że zwisa jej i powiewa płeć innego psa, bo jak się mają polubić, to się polubią, a jeśli nie - nikt nic na to nie poradzi (Zu ma na celowniku na poważnie m.in. pewnego strachobździelnego psa-samca, który się sadzi do nas, ludzi - "pies z suką zawsze się dogadają", rzecz jasna). Że toleruje większość psów tylko dlatego, że zna zasady, wpojone jej przeze mnie w trudzie i znoju. Że czasem jej się zdarza wyskoczyć z mordą, gdy przybysz przekracza subtelne granice.

A wczoraj dowiedziałam się rzeczy fascynującej. Kobieta z yoreczkami (a jakże) uznała publicznie, że jej szczeniątko (7 miesięczny podrostek) MA PRAWO podbiegać do innych psów, włączając te na smyczy. Bo jest yoreczkiem. Bo jest malutki. Bo jest szczeniaczkiem. Bo uczy się życia. Bo to SOCJALIZACJA. I jeśli jakiś pies przeora szczeniaczkiem yoreczkiem malutkim glebę, to nie ma dla takiego psa miejsca w społeczeństwie, bo jest agresywnym bydlakiem. A jeśli jakiś pies, na smyczy i w kagańcu, stłucze jej yoreczka szczeniaczka malutkiego na miazgę, to... No właśnie, co?

Co więcej, cytując dalej złote myśli pani - "psa należy wychować". Nie można iść na skróty - co to za pomysły, jakie linki, jakie kennel klatki?! Przecież to wysługiwanie się nowomodnymi wynalazkami! 

Ręce opadają mi coraz niżej i niżej. Osoba ta, członkini jednego z największych polskich for o tematyce kynologicznej, ma siebie za świadomego psiarza, psy ma "od zawsze". I pieprzy takie farmazony, że oczy więdną, gdy się to czyta. Cóż więc się dziwić "Kowalskiemu", który wesoło puszcza swojego nieusłuchanego psa i liczy na to, że akurat tym razem może będzie dobrze?

Jestem świadoma tego, że Zu jest... hm, nie do końca normalnym i zrównoważonym pieskiem. Ale jeśli nie podbiega do nas nic żywego i nieproszonego, to nie ma najmniejszego problemu. Zu nie podbiega, bo albo jest na smyczy, albo na 'smyczy wirtualnej' jak ćwiczymy różne rzeczy. Nie podchodzi do innych psów, zwłaszcza, jeśli drugi pies jest na smyczy. Po prostu zwykłam patrzeć trochę dalej niż na czubek własnego nosa, rozumiem, że ktoś, tak samo jak ja, może sobie nie życzyć podbiegających kundli, więc dwoję się i troję, żeby nikomu mój pies nie zawadzał. Ale jak spotykam się z takim olewactwem, wdupiemaniem i wynoszeniem siebie na piedestał, a wysyłaniem wszystkich mało towarzyskich psów do piekła, to mi żyłka na czole pulsuje.

Dziękuję za uwagę.

środa, 9 stycznia 2013

Bez pracy nie ma kołaczy.

Dzisiejszy wpis pozwolę sobie poświęcić nie głównej bohaterce, a jej małemu znajomemu. Moi drodzy, oto jack russell terrier Jax, czyli Gang Staff Cheap. 


Dlaczego mnie naszło na notkę? Bo niedawno (kilka dni przed sylwestrem) minął rok, odkąd miałam przyjemność poznać małe, białe i szalone, a ten rok był bogaty w zdumiewający szereg zmian w tym małym, niepozornym zwierzątku.

Często słyszę, że JRT są takie, siakie i owakie, i NIC się z tym nie da zrobić. Szczerze mówiąc, pierwsze zetknięcie z omawianym osobnikiem było dla mnie dość szokujące, choć znam przecież różne typy psów.  

Piesek, owszem, sympatyczny, ale żyjący w równoległym wymiarze - o, ludzie, o jedzonko, o, ptaszki, o, kotki, o pieeeeeskiiiiii i taki kalejdoskop 24 godziny na dobę, przy czym skupienie koliberka, zupełna niechęć do kontaktów fizycznych z ludźmi (co innego z psami), wrażenie nieogarnięcia totalnego, brak oznak zmęczenia, brak potrzeby odpoczynku, milion pomysłów na minutę i brak umiejętności chodzenia - albo statyka, albo zapieprzanie z prędkością światła.



Pomyślałam sobie - borze szumiący, moja przyjaciółka upadła na głowę i dobrowolnie sprowadziła sobie do własnego życia COŚ takiego. Gdybym miała żyć z takim psem, to bym go zabiła, wskrzesiła i zabiła raz jeszcze. Ale że nie mój cyrk, nie moje małpy, nie wtrącałam się zbytnio - w końcu mówi się przecież, że dostajemy od losu takiego psa, jaki jest nam potrzebny... Może jej był potrzebny akurat TAKI...?

Kolejną okazją do spotkania z małym białym były wspólne wakacje. Wtedy zauważyłam, że coś się zmieniło. Jax wtedy już ładnie chodził na smyczy, nawiązywał poprawne relacje z innymi psami, zmniejszył rezerwę w stosunku do ludzi, sprawiał wrażenie bardziej skupiającego się na przewodnikach, wykonywał masę komend, intensywnie uczył się zostawać w kennel klatce i przychodzić na wołanie, widziałam we właścicielach ogromną wolę do pracy nad tym psem - konsekwentne stosowanie raz ustalonych reguł, zawsze miło mi się patrzy na coś takiego :) Owszem, zdarzały się młodemu jakieś głupotki w stylu "Haha, skoczę czarnej suce na głowę!" (reakcję czarnej suki może przemilczmy, bo zamiast opieprzyć jedno i drugie - pękaliśmy ze śmiechu), ale zmiana na plus była widoczna gołym okiem.




Pomyślałam sobie wtedy, że kluczem do zmiany w małym, białym piesku jest PRACA - ogromna praca, jaką dzień w dzień wykonują jego przewodnicy. Opanowywanie instynktów, naginanie zachowań odruchowych do pożądanych wzorców, wyciszanie i opanowywanie emocji, doskonalenie komend w totalnie różnych warunkach i na różnych poziomach rozproszeń. Mimo że "to terier". Mimo że "to jack russell".



Kolejne dłuższe spotkanie z bohaterem tego posta nastąpiło niedawno - końcem roku 2012. W małym białym piesku zmiana jest przeogromna. Tak, czasem łapie zawiechę. Tak, czasem głuchnie albo próbuje zeżreć domki i hotele z Eurobiznesu. Tak, czasem robi coś totalnie od czapy, przez co właściciele mają ochotę go wyrzucić przez okno i zapomnieć, że kiedykolwiek mieli pieska. 

Ale jeszcze nie widziałam takiej zmiany w psie w tak krótkim okresie czasu. Zmiany na plus, rzecz jasna. Gdyby rok temu ktoś mi powiedział, że będziemy w stanie spokojnie zjeść obiad z obydwoma psami puszczonymi luzem i absolutnie nic się nie stanie, to bym się chyba popukała palcem w czoło. Gdyby ktoś mi powiedział, że psy będą zostawać względnie spokojnie i bez przebojów w kennelach w zupełnie obcym miejscu, pewnie podobnie.

Można sobie uznać, że to nic takiego. Moim zdaniem, właściciele od początku mieli pod górkę - wzięli sobie psa kilkumiesięcznego, który mieszkał od urodzenia w sforze psów na wsi. Zamiast zasikanych podłóg mieli zatem sporo trudności, żeby dotrzeć do małego białego pieska i przekonać go, że w sumie to człowieki są fajne i warto coś z nimi robić. Mimo szyderczych uwag, mimo zarzutów, że chcą z niego zrobić owczarka, mimo morza wylanych łez i garści włosów wyrwanych z głowy - mają super zajebistego psa. I jest mi bardzo miło, że mogłam być świadkiem procesu przemiany :)

Oczywiście, praca nie jest jeszcze skończona, gdyż zawsze można coś poprawić, udoskonalić, a każdy pies ma swoje słabe punkty. Mam nadzieję, że gdy spotkamy się za kolejne parę miesięcy, mały biały piesek nadal będzie mnie zaskakiwał. Na plus :)



P.S. Zdjęcia są kradzione! :D A tak serio - są własnością przewodniczki małego białego pieska, Pauliny, której serdecznie dziękuję za możliwość ich wykorzystania :)