W związku z czym doprawdy trudno mi pojąć, dlaczego właściciele innych psów z góry zakładają, że nasze psy się na pewno zaprzyjaźnią. Puszczają więc do nas swoje pieski, małe, średnie i te całkiem duże, z radosnymi okrzykami "on nic nie zrobi". Jak się okazuje, że Zu im coś zrobi, choćby tylko rozedrze japę i porządnie pogoni, to albo są pretensje, a ja wtedy przestaję być miła, albo pańcio czy pańcia swojego pieska informuje - aha! dobrze ci tak!, co z kolei powoduje, że mi opada wszystko.
Ja rozumiem, że gdy ludzie widzą coś takiego:
... to trudno im sobie zwizualizować, że ten piesek kogoś nie lubi. Ba, często właściciele innych psów mają pretensje do mnie, że jak mogę tak brzydko oczerniać tego małego, czarnego pieska?!
Wydaje mi się, nie wiem, czy słusznie, że nie muszę każdemu przechodniowi się spowiadać z historii naszego wspólnego życia. Tłumaczyć, że Zu wykazuje ostrość pozorną, agresję lękową. Że czuje się przytłoczona nachalnym towarzystwem przedstawicieli swojego gatunku. Że niepotrzebne jej do szczęścia inne psy - co jest dla niektórych zjawiskiem niepojętym. Że skarci ostro każde szczenię, które podbiegnie i zacznie wesoło hasać ("suka nic nie zrobi szczeniakowi", khe, khe). Że zwisa jej i powiewa płeć innego psa, bo jak się mają polubić, to się polubią, a jeśli nie - nikt nic na to nie poradzi (Zu ma na celowniku na poważnie m.in. pewnego strachobździelnego psa-samca, który się sadzi do nas, ludzi - "pies z suką zawsze się dogadają", rzecz jasna). Że toleruje większość psów tylko dlatego, że zna zasady, wpojone jej przeze mnie w trudzie i znoju. Że czasem jej się zdarza wyskoczyć z mordą, gdy przybysz przekracza subtelne granice.
A wczoraj dowiedziałam się rzeczy fascynującej. Kobieta z yoreczkami (a jakże) uznała publicznie, że jej szczeniątko (7 miesięczny podrostek) MA PRAWO podbiegać do innych psów, włączając te na smyczy. Bo jest yoreczkiem. Bo jest malutki. Bo jest szczeniaczkiem. Bo uczy się życia. Bo to SOCJALIZACJA. I jeśli jakiś pies przeora szczeniaczkiem yoreczkiem malutkim glebę, to nie ma dla takiego psa miejsca w społeczeństwie, bo jest agresywnym bydlakiem. A jeśli jakiś pies, na smyczy i w kagańcu, stłucze jej yoreczka szczeniaczka malutkiego na miazgę, to... No właśnie, co?
Co więcej, cytując dalej złote myśli pani - "psa należy wychować". Nie można iść na skróty - co to za pomysły, jakie linki, jakie kennel klatki?! Przecież to wysługiwanie się nowomodnymi wynalazkami!
Ręce opadają mi coraz niżej i niżej. Osoba ta, członkini jednego z największych polskich for o tematyce kynologicznej, ma siebie za świadomego psiarza, psy ma "od zawsze". I pieprzy takie farmazony, że oczy więdną, gdy się to czyta. Cóż więc się dziwić "Kowalskiemu", który wesoło puszcza swojego nieusłuchanego psa i liczy na to, że akurat tym razem może będzie dobrze?
Jestem świadoma tego, że Zu jest... hm, nie do końca normalnym i zrównoważonym pieskiem. Ale jeśli nie podbiega do nas nic żywego i nieproszonego, to nie ma najmniejszego problemu. Zu nie podbiega, bo albo jest na smyczy, albo na 'smyczy wirtualnej' jak ćwiczymy różne rzeczy. Nie podchodzi do innych psów, zwłaszcza, jeśli drugi pies jest na smyczy. Po prostu zwykłam patrzeć trochę dalej niż na czubek własnego nosa, rozumiem, że ktoś, tak samo jak ja, może sobie nie życzyć podbiegających kundli, więc dwoję się i troję, żeby nikomu mój pies nie zawadzał. Ale jak spotykam się z takim olewactwem, wdupiemaniem i wynoszeniem siebie na piedestał, a wysyłaniem wszystkich mało towarzyskich psów do piekła, to mi żyłka na czole pulsuje.
Dziękuję za uwagę.