Niezawodne
mądrości z Internetów znowu mnie natchnęły. Ale popatrzcie sami… Pisownia
oryginalna.
"to za każdym razem ma dostać w pysk ! ona warknie
dostaje warknie dostaje i tak w kółko aż nie pojmie ze warczenie jest złe
...."
„pies jak
coś źle zrobi musi dostać ( wiadomo nie wolno psa katować chodzi o tzw
plaskacza ) wtedy wie gdzie jego miejsce , inaczej zdominuje Cie i juz bedzie
bardzo trudno zmienic w jego psychice ze to Ty rządzisz”.
Warczenie
to jeden z elementów psiej mowy. Psy warczą w różnych sytuacjach, czasem warczą
w zabawie, czasem warczą, gdy nie są pewne, co zrobić, czasem, gdy się boją,
czasem, gdy grożą, słowem – jest to istotny element komunikacji. I teraz, jak
gdyby nigdy nic, mamy psu wbić do głowy, że warczeć nie wypada, bo TO ZŁE.
Szkoda tylko, że pies ludzkiej moralności nie łapie ni w ząb.
Noga z indyka, omnomnom.
Przyznam,
że sama zaliczyłam poważną wpadkę, jeśli chodzi o warczenie przy zasobach. Gdy
Zu dostała po raz pierwszy w swoim życiu pyszną, pachnącą, surową wołową
kostkę, obrośniętą szczodrze mięsem, postanowiła jej bronić do ostatniej kropli
krwi. Co ciekawe, miała chyba rozdarcie wewnętrzne, gdyż seriami najpierw
szczerzyła zęby z wrzaskiem, a sekundę później piszczała z położonymi uszami,
oblizując się szybko i machając ogonkiem. W każdym razie ja się zagotowałam, że
JAK TO?! MÓJ PIES NA MNIE WARCZY?! A TO SUKA NIEWDZIĘCZNA! I szczerze mówiąc
miałam ochotę ją trzasnąć w łeb, kość zabrać i zakończyć tę kłopotliwą
sytuację. Szczęśliwie jednak spłynęła na mnie refleksja – ja tę kość jestem w
stanie jej zabrać tak czy siak, ale przecież nie mieszkam sama, a pies broniący
zasobów to nic fajnego. Zgłębiłam więc nieco temat.
Generalnie
pies może bronić różnych rzeczy – pokarmu, zabawek, przedmiotów, mebli, miejsc
– zasady postępowania są nieco podobne, więc skupię się na opisie naszej
strategii przy wygaszaniu obrony jedzenia.
1. Zabawa w „Moje – Twoje”. Pies
dostaje coś średnio atrakcyjnego – suszony gryzak, „łysą” kość, suche jedzenie,
a my trzymamy w ręku coś super ekstra – kawałeczki gotowanego mięska, podroby,
jakieś syfiaste śmierdzące smaczki itd. To, co mamy jest nasze, a to, co ma
pies jest psa. Pies zaczynał jeść swój gryzak, łypiąc od czasu do czasu na to,
co miałam ja. Kiedy porzucała swój gryzak i interesowała się moim żarciem,
zabierałam jej to i blokowałam dostęp, więc wracała do swojej zdobyczy.
Podrzucałam jej wtedy pod nos małe kęski mojego super ekstra pro żarcia. Pies
zaczął traktować moją bliską obecność przy jedzeniu jako coś neutralnego, a z
czasem pozytywnego. Jednocześnie nie mógł sam decydować o tym, że sobie weźmie
coś lepszego niż ma, bo to przecież MOJE a nie jej ;)
2. NILIF (nothing in life is free) i spalanie miski – to pomaga
przy większości psich problemów ze zrozumieniem zasad dobrego wychowania, z
emocjami i różnymi innymi kłopotami, a jeśli chodzi o samo jedzenie – uczy pieska
dodatkowo tego, że jedzonko nie spada z nieba ani nie wyrasta z miski, tylko
pochodzi od człowieka. Oprócz oczywistych oczywistości typu „pańcia jest taka
super” mamy więc jeszcze aspekt „dostaję jedzenie jak jestem grzeczna” i „jak
się fika to się dostaje całe gówno, a nie coś dobrego”.
3. Trzymanie obgryzanej rzeczy.
Klasyka, możnaby rzec, a często niedoceniana. Wybieramy coś dużego, co pies
może sobie ogryzać z jednej strony podczas gdy my dzierżymy w dłoni drugi
koniec „zdobyczy”. Na początku pies może reagować nieco nerwowo, ale koniec
końców efekt tegoż mamy obecnie taki, że moja łajza czasem patrzy na mnie z miną „weź mnie to przytrzymaj, matka, co?”.
4. Dorzucanie do psiej miski. Sporo
ludzi uważa, że pies powinien im dawać prawo do podejścia i pogrzebania w misce
albo wręcz upozorowanego zjedzenia paru kąsków. Moje pytanie brzmi: PO CO? Żeby pokazać, że jesteśmy fajni? Że jesteśmy pakliderem, alfą, czy coś? Że mamy władzę? Owszem, część psów nie będzie mieć z tym większego problemu, ale część a i
owszem – na początku jest dość subtelnie: pies sztywnieje, obraca się,
oblizuje, patrzy uważnie na rękę, by któregoś dnia burknąć czy kłapnąć zębami.
Jedna z zasad, wpajana nam w domu od małego gnoja, brzmiała: nie przeszkadzaj
jedzącemu psu, pies ma prawo zjeść w spokoju. Skoro zgraja dzieciaków mogła to
prawo uszanować to nie rozumiem, dlaczego dorośli ludzie mieszczący się w
normie rozwojowej mają z tym taki problem. Czy Szanowni Czytelnicy lubią, jak
ktoś im grzebie w talerzu, a nie daj borze coś wyżera? Ano właśnie. Dlatego
lepiej, korzystniej, logiczniej podejść do jedzącego psa i wrzucić mu parę
chrupków czy skrawków mięska do miski czy obok. Pies na początku może być nieco
zdezorientowany, ale szybko załapie co się święci i sam będzie się odsuwał,
czekając na swoją porcję dokładki. A skoro o dokładce mowa…
5. Nauka przynoszenia opróżnionej
miski. Wymaga nieco wysiłku, ale można osiągnąć bardzo fajny efekt – czy to
poprzez kształtowanie czy wyłapywanie, czy w ogóle w jakiś inny sposób –
kluczowe jest nagradzanie każdego odstąpienia od miski i podsuwania jej w
naszym kierunku. Na dzień dzisiejszy Zu przybiega w podskokach z metalową michą
w zębach i wciska mi ją do rąk, bo wie, że ZAWSZE dostanie jakiś drobiazg w
ramach dokładki, ot choćby suchą skórkę z chleba, bo nie liczy się zawartość a
sam gest i rytuał.
Zjadłam, miskę przyniosłam.
Jeśli ktoś
ma jeszcze jakieś sugestie, pomysły, przemyślenia – zapraszam do podzielenia
się nimi w komentarzach. Jak widać, jest morze możliwości, niekoniecznie trzeba
psa „walić po ryju” ani trzaskać o glebę, aby nauczyć, że podczas jedzenia
człowiek nie jest konkurencją i nie trzeba nic bronić przed ludźmi.
P.S. W trakcie pisania tej notki szanowna autorka cytatów wykasowała swoje wypowiedzi. Ciekawe, czemu? :)