niedziela, 13 kwietnia 2014

O psach, które jeździły koleją czyli dwupies w pociągu.

Od jakiegoś czasu mamy potrzebę przemieszczania się z piesełami weekendowo do innego miasta. Znaczy ja mam potrzebę, a psy nie mają wyjścia ;)


Zastanawiało mnie zawsze jak przewieźć dwa psy na jednego człowieka - wszak wg PKP jeden pasażer może przewozić jedną psią sztukę, w dodatku na smyczy i w kagańcu. Psy małe mogą natomiast podróżować w "odpowiednich pojemnikach" i wtedy jadą za darmo. Okazuje się jednak, że PKP nie precyzuje do końca przepisów odnośnie przewozu zwierząt. Na psim forum przeczytałam bowiem, że sposobem jest... duży transporter i bilet na bagaż.

Podróż z metalową klatką i dwoma psami należy do przeżyć z kategorii sado-maso, nabyłam więc drogą kupna (no dobra, R. nabył) transporter materiałowy i postanowiłam sprawdzić, czy opisywany sposób rzeczywiście działa.

Za pierwszym razem wpakowaliśmy się razem z R. i sukami do przedziału konduktorskiego z pytaniem o przedział dla osób z dużym bagażem - pan konduktor spytał, czy TO ten duży bagaż, wskazując na psy, po czym wygłaskał Raven na wszystkie możliwe sposoby (co biedne Małe przyjęło z ulgą, bo w kagańcu NAJGORZEJ i każda pociecha dobra) i odesłał nas w odpowiednie miejsce. Przy kontroli biletowej na klatce leżały dwa kagańce, nikt nic nie mówił.

Za drugim razem jechałam już sama, w moim przedziale byli tylko panowie SOKiści, patrzyli z uwagą jak wrzucam psy do klatki, pan konduktor przy kontroli popatrzył z zaciekawieniem na transporter, ale nikt nic nie powiedział, że tak nie wolno czy coś. Panowie SOKiści nawet mi życzyli dobrej nocy :)

Za trzecim razem władowałam się z pajacami od razu do rowerowego, gdzie siedziała już grupka starszych mężczyzn. Byli oburzeni, że "takich grzecznych i kulturalnych piesków* nie wolno przewozić bez takiego koromysła, no co to komu przeszkadza?!" i "150 złoty za takie coś pani dała, jezusmario, kto to widział, w takie koszty dodatkowe ludzi wpędzać!" :D Przy wysiadaniu gdy pan konduktor zobaczył, że wlekę się do drzwi z tym całym majdanem - plecakiem, transporterem, zniesmaczoną Zuzą, jęczącym Ravenem - stwierdził "Ja pani wystawię tę torbę!" i zabrał mi torbę z ręki, po czym jak  te czarne barany się zastanawiały czy na peronie mamy wyjść czy jednak nie i nieco im pomogłam dodał jeszcze "Niech sobie wyskoczą spokojnie!" ale było już za późno, bo zostały wywleczone :P

Czwarta podróż czeka nas jutro z samego rana. Mimo problemów pobocznych (pani rodem z poprzedniego ustroju politycznego w okienku na dworcu burcząca, że JAKI BILET NA BAGAŻ?! na co naprawdę miałam ochotę jej odpowiedzieć, że sraki, i że to chyba ona powinna wiedzieć jaki bilet jest na bagaż...) mam nadzieję, że będzie w porządku...




*Tak, Zu jest grzecznym i kulturalnym pieskiem, a Raven została bezceremonialnie wepchana do transportera i zakryta tak, żeby nie zdążyła zacząć Procesu Jęczenia. Proces Jęczenia to cała głębsza filozofia: dobrze sobie pojęczeć zawsze i wszędzie, ogólnie jak nie wiesz co robić - jęcz. Jak jesteś głodna albo nie jesteś głodna, jak chcesz gdzieś iść albo jak nie chcesz iść, jak widzisz pieska albo piesek właśnie znika z pola widzenia, jak biegasz, nie biegasz, stoisz i leżysz, i wisisz, i siedzisz, jak mama na Ciebie krzyczy, bo polujesz na samochody, albo mijasz tak bardzo fajnych przechodniów, że po prostu nie możesz się powstrzymać, żeby chociaż nie podskoczyć w ich kierunku, albo próbujesz sprawdzić co sąsiadka niesie w torbie z mięsnego, albo Zuza nie chce się z Tobą bawić, i jak jesteś zmęczona albo wcale nie, albo jak dostaniesz w końcu w ucho, bo przeginasz pałę - jęcz. To zawsze pomaga. Nie wiem jak, ale pomaga. No chyba, że ktoś się naprawdę zezłości i kieruje w Twoją stronę groźny karalne i wygląda, jakby całkiem miał zamiar je wprowadzić w życie. Wtedy jęcz ciszej, ale wytrwale. Przestawaj tylko, jak walą w klatkę kijem bejsbolowym, bo wtedy chyba są naprawdę wkur..., tego, no.