niedziela, 29 czerwca 2014

Osiem!

Jakoś tak wyszło niespodziewanie, że Raven lekko ponad tydzień temu skończyła 8 miesięcy. 

Raven Smutna Tfasz, bo zakazali biegania po suficie.


Co robiliśmy przez ostatnie 5 miesięcy? 

W sumie zdaje się, że niezbyt dużo. W końcu do rejwenowego mózgu dotarło, że jak ktoś mówi REJWEN to chodzi mu właśnie o pieska w skarpetach i wypada się chociaż odwrócić w stronę wołającego ;) Olbrzymie ilości czasu poświęcam na pracę nad samokontrolą trójkolorowego pieska z coraz lepszymi efektami. Ciągle pracujemy nad socjalizacją, zabieram kundle praktycznie wszędzie, gdzie mogę - na pola, na łąkę, nad rzekę, na wały, do parku, do lasu, na wieś i do centrum miasta, jeździmy pociągami, autobusami, samochodem (laski w bagażniku!!!), uczymy się, że wszędzie można się bawić, wszędzie dają jeść i jest fajnie. Spotykamy dziwnych ludzi, którzy czasem zasługują na basowe burknięcie szanownego pieska Kruczka (ogólną reakcją na naprawdę strasznego stracha jest zadarcie ogona, zjeżenie się od czubka nosa jak hiena i darcie mordy), ale małe szybko się przekonuje, że niepotrzebnie się zjeżyła i zaniepokoiła, bo np. straszna wielka buka z parasolem to tak naprawdę jakaś pani a nie potwór. Uczymy się ładnego zachowania przy wszelkich "łupach", bo pieseł zachowuje się czasem jak burak pierwszej wody i zdaje mu się, że należy łupu bronić do krwi ostatniej, bo mu wezmę i zjem, wiadomo. Uczymy się pływać i idzie nam coraz lepiej. Uczymy się, że na obroży idziemy ładnie a pełen luz mamy w szelkach. Zaczynamy podstawy obedience i coś tam chyba zaczyna świtać między klapciastymi uszami. Piłujemy przywołanie, wspomagając się lineczką - jednak oczy i łapy są nadal szybsze niż mózg, więc wolę nie ryzykować. 


Jaka jest Raven?



Mimo bardzo fajnej budowy - astronomicznie niezdarna. Potrafi się wypierniczyć na prostej drodze, zaplątać o własne nieskończenie długie nogi, walnąć w drzewo i nie wynika to z jakiejś jej ułomności np. wady wzroku, a raczej z wady mózgu - ona się nie przejmuje takimi rzeczami jak konwencjonalnym wykonywaniem pewnych czynności np. wchodzeniem po schodach, ona biegnie, a że schody są dość specyficzną powierzchnią do chodzenia, to oj tam oj tam, morda nie szklanka. W sumie prawdopodobnie powinnam się z nią na poważnie zabrać za świadomość ciała, zanim się zabije o jakiś słup biegnąc, bo w końcu takie obiekty pojawiają się TAK NAGLE! :D

Burcząca i gadatliwa. Zawsze ma dużo do powiedzenia, skwierczy, jojczy, burczy, burczy, burczy. Przy zabawie w szarpanko wydaje tak demoniczne dźwięki, że ludzie na ulicy odwracają się z przerażeniem. Potrafi naszczekać na wodę w miednicy czy w rzece albo na mnie, gdy zrobię coś, czego się nie spodziewa - ostatnio puściłam ją całkiem luzem bez linki w środku miasta, korzystając z deszczowej pogody i totalnej pustki, więc zanim pobiegła to na mnie naszczekała, wyraźnie zaskoczona. 

Emocjonalna. Powoli uczy się panować nad swoimi emocjami, choć nadal bywa, że sobie z nimi zwyczajnie jeszcze nie radzi. Ostatnimi czasy przestała przeraźliwie jęczeć w sytuacjach pobudzenia np. na dworcu kolejowym, ale jeszcze długa droga przed nami. Arię operową nadal wywołuje moja praca z Zu, kiedy Raven jest zamknięta/przypięta gdzieś, ale za to motywacja pieseczka do pracy wzrasta stukrotnie! Ciągle też trudno jej wytrzymać cmokaczy ciumkaczy, ale widać na tym polu znaczące postępy. 

Mendowata. W kontaktach z wieloma psami próbuje sobie trochę pokozaczyć, zwłaszcza jeśli widzi, że ten drugi piesek niekoniecznie jest twardy psychicznie. Ostatnio ugryzła w nos prawie 50kg owczarka, bo tak. Myślę, że nie rozsmarował jej po chodniku tylko dlatego, że był bardzo zaskoczony. Regularnie usiłuje się bawić małymi pieskami (nie Z nimi, a nimi...). Zu ma specjalne miejsce u niej w serduszku, ale mimo to nigdy nie odpuści okazji, żeby ją pacnąć, uszczypnąć, poślinić albo walnąć ją dupą w twarz. 

Niezmęczalna. Staram się tak planować wszelkie aktywności, żeby jej nie przeforsować, bo wiadomo, że to jeszcze gówniarz i rośnie, ale nie wiem, co musiałabym zrobić, żeby ona się zmęczyła fizycznie. Jedyna opcja na spokojny i zdrowy szczeniakowy sen to połączenie wysiłku psychicznego i fizycznego. A jak piesek czuje się wypoczęty to np. pożera swój materacyk w klatce, bo w ogóle to o co chodzi?

Socjalna i kochana. W nagrodę wystarczy się z nią powygłupiać, pochwalić, poskakać, dać coś do dzioba, żeby mogła poszarpać, niekoniecznie to musi być żarcie jak u Zu. Jak się kucnie to włazi to to na kolana i domaga się, żeby ją głaskać w brzuszek. Wtula się mocno, obejmując człowieka łapami i liże. 

Zawzięta. W zabawie w szarpanko mogłabym nią miotać sobie nad głową (gdybym tylko miała tyle siły), a ona by nie puściła. Gdy wymyśli sobie jakiś cel to stara się to niego dążyć, mimo nieprzyjemnych nieraz bodźców czy to pochodzących z otoczenia czy to moich korekt. 


Jak rozwijają się jej relacje z Zu?

W sumie jest to dość dynamiczna, nieco trudna relacja. Raven uwielbia wkurzać Zu. Jak Zu się marszczy i warczy to następuje seria podskoków, pacnięć, zaczepek i niezła beka, którą czasem muszę przerwać, biorąc pewnego pieska w białych skarpetach za fraki, żeby się ogarnął. Jednocześnie u księżnej o wiele zwiększyła się tolerancja na idiotyzm innych psów, przesunął się znacznie próg reakcji ZARAZCIĘZABIJĘ a rozbudował się system wczesnego ostrzegania o czyhającej śmierci. Jak już wspominałam, Zu jeździ z Raven w pociągu w jednej klateczce a także w bagażniku w samochodzie. Jak na razie przestała rzygać, a jej rzyganie samochodowe wymykało się wszelkim racjonalnym teoriom, więc jest dobrze. Jak dotąd laski stoczyły jedną poważną bitewkę, ale były obydwie podkręcone, w dość trudnych warunkach i upchane do ciasnej klatki - moja wina. Od tamtej pory mamy raczej spokój z serią mniejszych potyczek na zasadzie dokuczania sobie nawzajem jak w każdej normalnej rodzinie, a to jedna wyrwie drugiej patyka czy gryzaka bawełnianego, a to druga pierwszej zębami nakłapie przed pyskiem, a to któreś się zburczy - w każdym razie fascynuje mnie to, że wreszcie codziennie mam możliwość obserwować, jak dużo psy mówią sobie nawzajem bez użycia słów czy nawet bez komunikacji werbalnej. 


Co dalej?

Dalej myślę podobnie jak do tej pory - nadal przywołanie, nadal praca nad solidnymi fundamentami (motywacja, myślenie, podejmowanie decyzji, kształtowanie, różne rodzaje i formy nagradzania), socjal. Przydałaby nam się szkoleniowa grupa innych psów robiących za tło i rozproszenie, ale to nieco ciężki temat w Lublinie - ludzi interesują raczej ploteczki i puszczenie luzem piesków z zasadą "róbta co chceta", podczas których Raven nauczyłaby się co najwyżej świetnie gnoić słabsze pieski. Śmiejemy się, że w przyszłym roku powinniśmy zapisać Raven na wyścigi psów i zawody w skokach do wody - po odpowiednim treningu miałaby szanse na niezłe wyniki. Z uwagi na brak odpowiedniego pozoranta w okolicy raczej odpuścimy sobie obronę, najwyżej dając dziuni szansę raz na jakiś czas poszaleć z rękawem, a skupimy się na posłuszeństwie sportowym. Jest jeszcze jeden plan, ale o tym na razie ani słowa coby nie zapeszyć ;)

czwartek, 12 czerwca 2014

Rozdarcie.

Wbrew pierwszym skojarzeniom, wcale nie chodzi o to, że Raven zeżarła kolejną sztukę odzieży (a zdarza jej się, raz wciągnęła bokserki mojego R., które leżały OBOK klatki i hm... chyba postanowiła zrobić z nich stringi czy coś). Uwaga - będzie DŁUGO! Zdjęcia użyte w notce są autorstwa Agnieszki Filar - tu można zerknąć na jej blog :)

Jakoś tak wyszło, że mając w końcu zupełnie inny typ psa niż Zuz, postanowiłam z ciekawości odwiedzić pana pozoranta. Pierwsza próba odbyła się w marcu, pojechaliśmy z pieseczami na trening, Raven przez pierwszą godzinę buczał, skakał, piszczał i ryczał na zmianę, a ja w myślach układałam w całość kolejne sposoby, jak zadać jej bolesną śmierć. W międzyczasie Zu odbyła zajebiste treningi posłuszeństwa w ogromnych rozproszeniach.

Po pierwszym kryzysie Rav przywitała się z panem pozorantem, ukradła mu rękawiczkę, chciała zeżreć bacik, potarmosiła się trochę szmatą i to by było na tyle. Ogólnie widać było, że bardzo by chciała, ale trochę się cyka, usłyszałam ogólnie, że to taki piesek "nooo, do adżiliti co najwyżej", pomyślałam sobie, że spoko, agility raczej spowodowałoby trwałe kalectwo której z nas (względnie obu), ale zawsze sobie możemy podłubać obedience.

W kwietniu braliśmy udział w seminarium obedience, znaczy ja brałam jako wolny słuchacz a suki mi towarzyszyły, ale zaraz na początku maja pojawiła się możliwość wzięcia udziału w treningu obrony. Po długich rozmowach z bardziej doświadczonymi ode mnie postanowiłam spróbować jeszcze raz, a nuż widelec będzie jakoś inaczej.

Gdy przyjechałam na miejsce i zobaczyłam, że kręcą się tam ludzie z molosami, bullowatymi, owczarkami i takimi tam, to szczerze mówiąc miałam ochotę wracać do domu, żeby sobie wstydu nie narobić wyskakując z niespełna 17kg (wtedy) czarnym szczeniaczkiem w turkusowych szeleczkach :D Owszem, była jedna labradorka, do której zresztą moja gówniara postanowiła szurnąć na dzień dobry (odkąd skończyła pół roku to niekoniecznie jest miła dla innych piesków, ale o tym innym razem), ale oprócz niej raczej same "poważne" rasy...

Sami więc rozumiecie, że czułam się nieco jak debil idąc do pozoranta z tym wypierdkiem, ale później... Później spuchłam z dumy. Bo okazało się, że mój "piesek najwyżej do adżiliti" po prostu sobie wyszedł, merdając jak zwykle, ocenił sytuację: "O, jakiś facet, nie znam go, ale zaraz, zaraz - co on tam ma? O BORZE, to jest jakaś super ekstra rzecz i ja ją chcę, może sobie na nią zapoluję?" I z zadartą kitą i warkotem zabrał się do rzeczy, znaczy się - do polowania. I nie to, żeby się jakoś czaił specjalnie, po prostu zaczął drzeć ryja i poszedł jak po swoje. I nie ruszało jej, że w koło są ludzie (do których można by się pomizdrzyć), że wkoło są psy (które można by wku*wiać w wolnej chwili), że jakiś wielki obcy facet ją podnosi na gryzaku do góry, że ją zakłada na siebie tak, że aż musi go odpychać łapami - nieważne, bo ona tu ma misję i cześć.







Gdy schodziłam z Raven, która dumna jak paw dzierżyła w dziobie gappayowski gryzak i usłyszałam od ludzi, którzy regularnie się tak spotykają i ćwiczą: "Ale masz ZAJEBISTEGO psa, my takie rzeczy robiliśmy na drugim, trzecim spotkaniu! Jest genialna!" to stwierdziłam, że miałam nosa, że Raven jednak została :P

Drugie wejście było równie fajne, na trzecim widać było, że pies jest już bardzo zmęczony, ale nadal pracuje i jest tak bardzo spełniony, że bardziej chyba nie można - w końcu niecodziennie można podrzeć ryja i jeszcze coś sobie upolować ;) Jako ciekawostkę dodam, że Zu słysząc wrzaski Ravena darła mordę w samochodzie - wiadomo, obrzydliwa gówniara śmierdzi i w ogóle, ale w końcu stada się nie wybiera, co nie?

W przerwach odbywały się rozmowy i rozmówki na różne tematy, oczywiście poruszona została kwestia, czemu nie chcę robić agility, bo mój pies miałby do tego ogromne predyspozycje przez swoją anatomię... W sumie nie umiałam tego wtedy sensownie wyjaśnić, ale teraz już wiem - po pierwsze kwestie oczywiste, czyli mój brak koordynacji ruchowej plus Raven, który osiąga pierwszą prędkość kosmiczną*... no gips jak nic. Po drugie - agility jawi mi się jako sport, gdzie wszelkie emocje są "na wierzchu", pies jest najarany jak szczerbaty na suchary a przy tym wszystkim niekoniecznie używa mózgu, a przynajmniej niekoniecznie tak, jak powinien. Dużo bardziej widzi mi się obi, w którym trzeba zachować balans między pobudzeniem psa a precyzją wykonywania ćwiczeń i jeszcze zrobić to w taki sposób, żeby nie spieprzyć obrazu pracy.

Następna kwestia - "na pewno nie chcesz robić z nią obrony? Gdybyś się przyłożyła to jest idealny materiał, właśnie z takimi psami powinno się robić IPO!" Tu trochę zbaraniałam, znaczy - widziałam, że młoda sobie radzi, ale żeby aż tak...? Może wyjaśnię od razu moje motywy - postanowiłam w ogóle spróbować skonfrontować Ryra z pozorantem, bo wyszła nam lekka wrażliwość i bufanie na rzeczy nieznane, podejrzane wg psiego móżdżku, i uznałam, że w takich okolicznościach przyrody wygrywanie gryzaka z wielkim chłopem trochę psu pomoże. Teraz mocno się zastanawiam, czy nie sprawić psu raz na jakiś czas frajdy i nie wybierać się na cykliczne spotkania z pozorantem, choć jest to nieco problematyczne w naszym regionie ;)

A wracając do tytułu - czemu rozdarcie? Na semi z posłuszeństwa miałam szczerą ochotę czasem telepnąć jednym czy drugim psem, czasem nawet właścicielem, żeby się ogarnął, a na "ipowskim" posłuszeństwie brakowało mi budowania motywacji, wiele rzeczy robiono ręcznie zamiast psu pomóc, naprowadzić... Słowem - nie odnajduję się ani w szkoleniu "pozytywnym", ani "tradycyjnym". Ot, taki ze mnie dziwoląg. Być może dlatego, że mam tak skrajnie różne suczydła... ;)

* dotychczas nie spotkaliśmy jeszcze psa, który by dogonił biegającą Raven, ale jesteśmy otwarci na propozycje :D