niedziela, 14 kwietnia 2013

Bo ja mam prawo...

... czyli poniekąd notka z serii "on chciał się tylko pobawić".

Niezmiennie zadziwia mnie i trochę smuci zarazem wszechobecna postawa roszczeniowa. A w przypadku psiarzy zadziwia mnie i smuci po trzykroć. Dzięki takiej postawie mamy bowiem zakaz puszczania psów luzem oprócz "miejsc odludnych" (cokolwiek autor miał przez to na myśli), rzadko można wejść z psami do miejsc takich jak sklep czy restauracja, znaleźć psiolubne miejsce na wakacje też trudno (choć zaczyna się to zmieniać), nie mówiąc o ogólnopolskim hejcie pt. "srajo tymi psami" i boskimi pomysłami pewnych gmin na ograniczanie ilości posiadanych zwierząt przypadających na jedno gospodarstwo domowe. A dlaczego? A dlatego, że psiarz twierdzi, że on ma prawo!

Psiarz ma prawo puścić psa luzem. Nie zważając na stopień wyszkolenia. Bo to tylko pies tylko. No i chciał się tylko pobawić. To nic, że podbiegnie do rowerzysty i ujadając biegnie zanim spory kawał. To nic, że złapie za nogawkę biegacza. Przecież to żarcik taki. A jak miłośnik wysiłku fizycznego ma lęki to już jego problem. To nic, że podbiegnie do psa lękliwego, agresywnego, w jakikolwiek sposób problemowego, więc potrzebującego przestrzeni, chorego, starego... To nic, że skoczy na sąsiada i obsmaruje mu jasne spodnie mieszaniną wiosennego błota z subtelną domieszką psikupy. No cieszy się przecież piesek, tak?! To nic, że piesek pójdzie tropem jakiegoś zwierzątka i się zgubi. Albo że zapłodni podczas swoich wojaży jakąś suczkę, na przykład włamując się do zamkniętego ogródka. No, wróci kiedyś, chyba? A jak nie wróci, znaczy, że głupi był.

Psiarz ma prawo nie sprzątać psiej kupy. Bo miasto nie zapewnia specjalnych pojemników na odchody. Bo miasto nie zapewnia darmowego zapasu woreczków każdemu psiarzowi na (powiedzmy) 15 lat życia statystycznego psa. Bo miasto to, bo miasto tamto. A w ogóle to ludzie śmiecą, wszędzie są butelki, papierki i paczki po czipsach. I rzygają. To on ma prawo zasrywać chodniki, skwery, alejki i ulice, trawniczki i boiska. A co. Sama natura! I w ogóle to nikt nie zbiera, to co się psiarz będzie wygłupiał. A Fafik robi małą kupcię, to nikt nie zauważy/a Pikuś to robi dużą kupcię, paaaani, przecież to worek na śmieci trzeba by zużyć!

Psiarz ma prawo obszczywać psem samochody i budynki, murki, latarnie, śmietniki i w ogóle wszystko. Bo przecież pies musi, inaczej się udusi. To o co ten hałas?

Psiarz ma prawo zatruwać życie sąsiadom psem wiecznie drącym ryja. Bo przecież nie ma zakazu trzymania psów w miastach, w blokach wielorodzinnych. A jak komuś przeszkadza, że piesio sobie szczeka przez 8 godzin, to może sobie pogłośnić radio czy inny telewizor. Przecież piesio tak kocha pańcia, że wiadomo, że będzie szczekał jak pańcio do pracy idzie. 

Psiarz ma prawo nie szkolić, nie socjalizować, nie dbać o komfort psychiczny swojego psa, nie zapewniać mu zaspokojenia potrzeb, bo mu się nie chce. Albo to niewygodne. No bo to trzeba naprawdę wychodzić z psem więcej niż dwa razy dziennie? Naprawdę?! No bo jak pies się rzuca na inne, to widocznie taki typ charakteru, co zrobić. A jak piesek się boi, to może dobrze, bo lepiej, żeby się bał, niż żeby był agresywny, prawda? A jak pies niszczy w domu to pewnie z niego złośliwa menda po prostu. Bo widzi pani, on mi po złości zeżarł kanapę. No po złości. 

To wszystko powyżej to autentyczne przykłady wzięte z życia. Często z bezpośrednich rozmów z innymi psiarzami. Jak tego słucham, to ręce mi opadają do samej ziemi. Nad głupotą, bezmyślnością, brakiem podstawowego poczucia kultury, nie wiem, cholera, empatii jakiejś? 

Osobiście jakoś (magicznym sposobem? nadludzkim wysiłkiem? interwencją z kosmosu?) jestem w stanie powstrzymać moją sukę od podbiegania do innych psów, kotów, innych zwierzątek, przechodniów, rowerzystów, rolkarzy, hulajnogistów i kogo tam jeszcze bozia stawia nam na drodze. Nawet wtedy, gdy biega luzem. Czasem ją nawet złapię i przytrzymam, i korona mi z głowy nie spada, wręcz ma się całkiem dobrze i świeci w promieniach słońca.



Jestem w stanie powstrzymać sukę również od szczania komuś na samochód (mimo że wykazuje ogromną tendencję i chęć do znaczenia, a zwłaszcza poprawiania po innych psach). 

Jestem w stanie zrozumieć, że nie każdy człowiek ma ochotę wchodzić w bezpośredni kontakt z moim psem, obcym przecież dla niego. 

Nie skazuję innych na wysłuchiwanie arii operowych w wydaniu małego czarnego podmiotu szczekającego, tylko odpracowuję solidnie problem lęku separacyjnego. 

Jestem w stanie kupić sobie sto woreczków z uszami za zawrotną kwotę 3,90 peelen, w kolorze zielonym, i sprzątać to, co mój pies zostawi komuś na trawniku. 

Jestem w stanie uciszyć swojego psa, gdy sprowokowany postanowi odpowiedzieć na zaczepkę innego.

I nachodzi mnie czasem myśl szalona, że gdyby tak... No gdyby tak, no nie wiem, POMYŚLEĆ? Nie tylko o sobie i czubku własnego nosa, ale też o tym, że chcąc nie chcąc, tworzymy jakąś grupę społeczną, jakąś szufladkę z napisem PSIARZE. Pomyśleć o tym, że ludzie mają tendencję do zapamiętywania raczej negatywnych zdarzeń, niż pozytywnych? I jeśli będziemy jednak zbierać te kupy, panować nad psem, szkolić choćby na podstawowym poziomie, nie będziemy upierdliwcami dla sąsiadów i otoczenia, czy wtedy moglibyśmy dostać przywileje, jak choćby puszczenie wyszkolonego psa luzem w parku za piłką, bez strachu i oglądania się, czy nagle zza krzaka, spod śmietnika albo  spod ławki nie wyskoczy patrol SM czy policji, częstujący nas mandacikiem? Że moglibyśmy wchodzić z wychowanymi psami do takich przybytków jak restauracje czy sklepy, bo właściciele nie zastanawialiby się, ile tym razem przyjdzie im naprawić szkód po brykającym "dwuletnim szczeniaczku, co chce się tylko pobawić"? Że dzwoniąc do pensjonatu w uroczej miejscowości nie słyszelibyśmy "NIE", gdy tylko wspomnimy o możliwości zakwaterowania z psem?

Wiem, wiem. Ja tak tylko, bo mi się ulało. Może za sto lat dorównamy myśleniem do krajów, gdzie psiarze potrafili dorosnąć i spojrzeć na te wszystkie sprawy szerzej. A może nie. I dalej będziemy jedną z najbardziej nienawidzonych grup społecznych.