piątek, 23 listopada 2012

Nowe znajomości, czyli lans w mieście.

Zu została demodogiem ;) i ku mojej radości całkiem nieźle radzi sobie z nowymi znajomymi, przy okazji umacniając pieski w przekonaniu, że faaaaajnie wracać na zawołanie i faaaaajnie przynosić aporty i faaaajnie sobie biegać i hasać, natomiast niefajnie jest po kimś skakać, bo to niekulturalne i można zarobić w papę. Od Zuzy, rzecz jasna.

Dzisiaj spacerowałyśmy z Asią i jej uroczą cavalierką - Arią. Szczeniak na piątkę z plusem - nie dość, że łakomy, nie dość, że ma piękny naturalny aport, to jeszcze wpatrzony w pańcię jak w obrazek. I jeszcze pięknie CSuje i czyta sygnały innych psów. I jest śliczniusi i malusi, i mięciusi, i ma oczka, i uszka, hehehe. Lubię to!

Trochę się martwiłam, że Zuz się zburczy, będzie niemiły albo przybierze skrajną opcję "jestę burakę i NIE BĘDĘ się z TYM kolegować". Co ciekawe, ani razu nie nafurczała na małe, nie warknęła, nie wytarła małym podłogi, chociaż maleństwo czasem miało fantazję np. poskakać na książęcą głowę, bo to takie śmieszne :) 

Za to oberwało się biglowi, który do nas przybiegł (Toooolaaaaa, Tooooolaaaaa to chyba było do niego, chociaż trudno powiedzieć, bo nie reagował), przebiegając po małej, skacząc po mnie i po Asi, ku naszej gorejącej radości jak się można domyślić (jasne spodnie jeansowe... były...), no, po Zuzie się bał bigiel skakać, bo Zuza stwierdziła "are you fuckin' kiddin' me?!" i poszła mu wprać. No cóż... Widać nie ma bezkarnego skakania po szczeniakach.


Zostałyśmy też zaczepione przez dziadka z najeżonym, sztywnym ASTem w kolcach jak na mamuta ( -Aaa to pieski czy suczki? -Suczki, nie pobawią się.) i prawdopodobnie przyjechała do nas Straż Miejska, bo psy biegały luzem po zielonym wąwozie. Bez kagańców. Na dodatek śmiały aportować piłki i frisbee, wdupiemając innych ludzi, psy, gołąbki i wszystko inne, łącznie z samymi panami strażnikami. Szzzzzok :O 

Z niefajnych rzeczy, zostałyśmy napadnięte przez hm, trzylatka? Którego mamusia niestety jest idiotką. Gdybym dzieciaka nie powstrzymała niemal przemocą to mamusia dalej by sobie mruczała pod nosem "nie wolno, zostaw pieski, nie wolno, zostaw pieski..." a dzieciak biegł za nami. Na szczęście okazał się klawym kolesiem, zakomunikował, że "chciałby pogłasiać pieska", dał powąchać Arii rączkę i poszedł. [Zu jest dzieciożerna]. Aż dziw, że tak mało jest wypadków z pogryzieniami dzieci, jeśli mamusie mają IQ niższe niż wiek swoich dzieci.

Mój pies umarł i nie żyje. Znaczy naburczał sobie jeszcze w drodze powrotnej na yorki, żeby zrekompensować to, że cały dzień zachowywał się dosyć przyzwoicie. A teraz zamelinował się w klatce i nie ma pieska... To też lubię.

DZIĘ-KU-JE-MY! Asiu i mały dzielny piesku! :)




1 komentarz: