środa, 7 listopada 2012

Momenty krytyczne.

Mój pies nie jest idealny. Jest taki na świecie...? Nieważne.

Mój pies nie jest idealny. Zdarza jej się zbyt szybko tracić cierpliwość, zdarza jej się być nadwrażliwcem paskudnym i panikarzem, zdarza jej się sprawiać wrażenie totalnego świra, zdarza jej się japać, co przyprawia mnie o chęć wsadzenia jej do pudełeczka zaadresowanego na księżyc przy jednoczesnym nuceniu "one way ticket...", a co najmniej ukręcenia łba. 

Bywa, średnio raz na rok, że pies sobie pofolguje i jedzie wpier... któremuś z listy Największych Wrogów. Kończy się to dla szanownego psa bardzo przykro i w sumie na kolejny rok mam z większymi wyskokami spokój.

Zdarza jej się również pokazywać postronnym wersję demo, gdzie sprawia wrażenie psa całkiem ogarniętego pod względem wychowawczym i prawie że ogarniętego pod względem szkoleniowym (haha! to sobie teraz nasłodziłam!).

 To, co jest między nami - jest między nami. Niektórzy bliscy mi ludzie wiedzą, jaka Zu jest, a jaka bywa, niektórzy żyją domysłami i dopowiedzeniami... Bywa. Jeśli ktoś woli się karmić swoimi wyobrażeniami niż poznać nas na żywo - trudno.

 Na pewnym forum przeczytałam o teorii psa "jedynego", wyjątkowego, psa, który zmienia całe nasze życie... Czy Zu jest dla mnie takim psem? Nie wiem tego jeszcze na pewno... Jednak w tytułowych momentach krytycznych wiem, że więź między mną a moim psem jest czymś niesamowitym, co nie zdarza się chyba aż tak często.

Ostatnio miałyśmy przykrą sytuację - zaatakowała nas suka TTB. Kolejna suka, kolejna bullowata - nie wiem, czy to jakaś klątwa, w każdym razie akceptację bullowatych mamy pozamiataną. Ta grupa psów ma chyba wyjątkowe "szczęście" w trafianiu na właścicieli - idiotów.

Za każdym razem, gdy coś atakuje na serio mojego psa, załącza mi się dzika furia. Wiem, to nieracjonalne, wyłącza się logiczne myślenie i zimna kalkulacja, po prostu odruchowo robię cokolwiek, żeby ratować swojego psa. Tak było, gdy zaatakowała nas dobermanka, tak było przy poprzednich dwóch atakach bullowatych, tak było przy ataku labradora. Mimo mojej ogólnej sympatii do psów wszelakich wydaje mi się czasem, że rozerwałabym napastnika na strzępy w obronie swojego psa, gdyby zaszła taka konieczność.

Tym razem podobnie - złapałam za szelki sukę, zanim na dobre zdążyła się wgryźć w Zu. Celowała w gardło, więc bez evelowego trybu awaryjnego pewnie nie byłoby już Zuzanki. Zuz ma dziurę w szyi, może będzie blizna.

Zu wystraszyła się potwornie. To był pierwszy tak bezpośredni, błyskawiczny, bezdźwiękowy atak, z wyraźnym celem, z kontaktem z zębami, z dziurą w skórze mimo grubego futra. Jednak mimo zamieszania, wrzasku, po chwili Zu przestała szczekać, kilka chwil później usiadła w niewielkiej odległości od agresorki (trzymanej przeze mnie za szelki w oczekiwaniu na pańcia idiotę), sprawiając wrażenie, że wszystko jest już w porządku. 

Po kilkunastu minutach czekania na skretyniałego właściciela "amstaffki" postanowiłam się przejść z sukami wgłąb łączki. Sięgnęłam więc po flexi leżącą obok Zu i powoli poszłyśmy, każda suka przy mojej nodze. Kiedyś nie do pomyślenia byłoby takie zachowanie Zuzanki w bezpośredniej bliskości agresora - kiedyś na ogień odpowiadała 100% ogniem. Czy to zbyt duża antropomorfizacja, gdy powiem, że bardzo wzruszyło mnie zaufanie mojego psa do mnie? Człapanie obok psa, który chwilę wcześniej próbował ją zabić albo co najmniej porządnie okaleczyć, na zasadzie "a, trzymasz ją, znaczy masz pod kontrolą tę sytuację, no to spooooko".

Te właśnie momenty krytyczne uświadamiają mi, jak silna jest nasza relacja. A internetowi trolle uważający inaczej... Niech się kiszą we własnym jadzie :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz