piątek, 15 maja 2015

Matka wariatka, czyli nadprogramowa wycieczka pociągowa.

Da się zauważyć, że mam totalnego świra na punkcie psów. Czasem jednak świr wymyka się spod kontroli, zwłaszcza, jeśli chodzi o zdrowie tych moich dwóch gałganów. Żeby podać Szanownym Czytelnikom szybki przykład...

[evel, w panice]: R., Raven ma jakąś gulkę na szyi. BOŻE, REJWEN JEST ZA MŁODY, ŻEBY UMIERAĆ! JEZU, GDZIE TU JEST KLINIKA CAŁODOBOWA?! A nie... czekaj... po drugiej stronie też ma taką gulkę. [macanie Zuzy] Zuza też ma takie gulki... To chyba jednak węzły chłonne czy coś takiego...

Kurtyna.

Tak, wiem. Jednak nie jestem w stanie nic na to poradzić. Zaniepokoiła mnie kilka dni temu końcowa faza cieczki Raven (brunatne upławy), a perspektywa jutrzejszego dogtrekkingu wcale nie polepszała sprawy - jak mi się pies gdzieś rozkwasi z ropomaciczem w środku niczego, to co ja zrobię?! 

Dzisiejszego poranka pies był jakiś taki średni, temperatura nieco podwyższona, więc zes#ana do granic niemożliwości wzięłam kundla pod pachę i pomknęłam na PKP, zmierzając w kierunku lubelskich klinik akademickich. Podróż minęła nam w miarę bezproblemowo, bilety sprawdzała nam pani konduktor, która prywatnie posiada amstaffa, a w czasie pracy raz trzymała Ravenka na kolanach gdy ja pakowałam naszą klatkę i inne manatki, więc... wiadomo było, że dla równowagi zdarzy nam się coś idiotycznego.

Istotnie, po opuszczeniu dworca i przejściu dwóch uliczek moim oczom ukazał się jakiś zmutowany labradorocoś w rozmiarze XXL, tak na oko z 70 cm w kłębie. Luzem. Sam. Wybornie. Miałam dwie opcje: albo wrócić się i iść totalnie dookoła, nadrabiając kawał drogi albo próbować się przebić. No to gaz w dłoń i lecim. Wielki kundel widział nas już z daleka i zastygł. Postanowiłam obejść go wieeeeelkim łukiem, aby wykazać, że nie mamy wrogich zamiarów ale guzik z pętelką, bo pies uznał, że jesteśmy intruzami na jego terytorium (ulica w środku miasta!!!) i że nas zje. Ahoj, przygodo. Nie miałam zatem innego wyjścia jak wypsikać na niego pokaźną ilość gazu pieprzowego w żelu, błogosławiąc w myślach swego własnego brata, który mi owo ustrojstwo zakupił. Pies po pierwszych psiknięciach był nieco skołowany, ale przypuścił drugi atak, po czym wychapał sporą ilość żelu prosto w jadaczkę i uznał, że dzisiaj nie będzie jadł. Znaczy nas.

Pogalopowałam więc z Ravenem do klinik (w międzyczasie usiłując dodzwonić się na SM Lublin - nie polecam, nierealne oraz powiadamiając schronisko o tym potworze), gdzie musiałam poczekać, aż pan doktor skończy przeprowadzać zabieg. Postanowiłam wykorzystać tę chwilę i pokazać paszczakowi konie. Koń brązowy został uznany za bardzo dziwnego psa i obwąchiwany z zaciekawieniem, natomiast koń siwy... MATKA, TO JES KOSMITA CHORERNY, ZJEDZMY GO! i darcie pały. A mówią, że zwierzęta nie są rasistami.

W końcu pies trafił na stół do badania u lekarza położnika, uprzednio gliżdżąc się i wycierając podłogę w gabinecie, a także wylizując dokładnie wszystkie studentki i wywalając im się cyckami do głaskania. Po badaniu wstępnym zostałyśmy zaproszone na USG. Okazało się, że rejwenkowa macica jest nieco powiększona ale bez żadnej patologii, nic się nie dzieje, cieczka może się tak dziwacznie kończyć, może by się pani zastanowiła nad sterylizacją za 3 miesiące, piesek "taki fajny i z tych bardziej sportowych chyba, prawda?", no, to 30zł, do widzenia.

Kamień z serca, wracamy do domu. Po drodze Raven postanowił aktywnie uczestniczyć w zakupie wody niegazowanej dla swej psiej osoby zaglądając pani do okienka w kiosku, został zaproszony do sklepu militarnego i pozwolił się wygłaskać właścicielowi (chciałam sobie kupić gaz, ale akurat zabrakło :() a także sprawdzał w okienku kasy PKP własnonosowo, czy pani dobrze wydała resztę, czym wzbudzał radość w narodzie. Fajnie, że socjal nie poszedł na darmo i kundel się jako tako zachowuje. W pociągu ładnie wchodzi w schemat - kładzie się pod moimi nogami i drzemie, co mnie bardzo cieszy, choć muszę przyznać, że rozdarła raz mordę na jakiegoś chłopa, za co dostała w ucho i poszła dalej spać. 


Myślę intensywnie nad jakimś alternatywnym kagańcem do podróży pociągowych, bo o ile fizjolog sprawdza się genialnie w każdych innych warunkach, tak w PKP niestety totalna kiszka. Wszelkie pomysły mile widziane!


Jak widać, dzisiejszy dzień pełen wrażeń sponsorowała literka "P" jak "panika". Całe szczęście, skończyło się tylko na strachu. A Wy, też macie hopla na punkcie zdrowia swoich futer czy jesteście z tych bardziej normalnych? ;) 

7 komentarzy:

  1. Ojezusmario, to w Lublinie tak tanio dają badanie podstawowe + USG?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na klinikach Uniwersytetu Przyrodniczego - a i owszem, płaci się za same badania i to niedużo. A uznałam, że jakby - tfu tfu - coś, to wolę, żeby mi psa kroił specjalista od rozrodu niż pierwszy lepszy wet ;)

      Usuń
    2. No ja chyba do Was zacznę ze swoją królewną jeździć. 30 zł to ja zapłaciłam w Warszawie za nową książeczkę zdrowia psa. :P

      Usuń
    3. Po tym jak "specjalista" na Głębokiej oddał mi kota po sterylce całego we krwi. Podziękuję! (a wybaczyłam mu na początku, że zapomniał, iż umawiał się na sterylka i czekałam na pacana ponad godzinę. Następnie przed zastrzykiem raczył poinformować, że muszę zostać bo może kot będzie GROŹNY - gdyby nie to, że spieszyłam się na egzamin pewnie bardziej przemyślałabym jego osobe )

      Usuń
  2. Ja staram się być normalna w odniesieniu do zdrowia moich psów.
    Tak poza tym, to najgorsze jest to że jutro dogtrekking, a przedwczoraj Kermit zeżarł kawałek foliowego woreczka i to z niego jeszcze nie wyszło...

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż chce się rzecz: no to pjona z tą paniką ;)
    Ileż ja na panikowałam to głowa mała. A jak pies rozwalił sobie szwy to miałam stan przedzawałowy i przedomdleniowy. Na miękkich nogach do weta, blada jak ściana i o jessssso pies ma flaki na wierzchu, umiera, jest taka młoda... itp. po czym wet z uśmiechem, że taka tam malutka dziurka na plecach. Jak się rana po sterylizacji ciut sączyłą to gnałam na złamanie karku, że pies ma krwotok. Moja wyobraźnia szaleje w takich sytuacjach... co mnie wkurza i staram się jakoś trzymać np. pies ma luźniejszą koopę, mówię spoko, po czym ojciec biega i panikuje, że pies ma biegunkę i mam lecieć do weta. Także to chyba rodzinne... dla nas nie ma ratunku :D

    W sumie to dobrze się u Was skończyło ;)
    A kaganiec to ja wbrew pozorom lubię skórzany. Jest wygodny i jak nie ma upałów to pies sobie radzi, zwłaszcza jak śpi...no, ale spacer czy coś to fizjolog jest najlepszy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A do pociągu to może Baskerville? Jest leciusieńki!

    OdpowiedzUsuń