środa, 6 maja 2015

Czo ta pańcia, czo te kolce, czyli słów kilka o resocjalizacji Raven.

Wyjaśnijmy sobie od razu jedną rzecz - kolczatki SĄ nadużywane. Polecane jako złoty środek na wszystko, dobierane w sposób zupełnie idiotyczny, za duże, za grube, noszone zbyt luźno i tak dalej. O histerii na temat kolców pisała Pańcia Białego Jacka, polecam również Waszej uwadze post o kantarkach. Ale wracając do kolców...



Dobieranie kolców - you do it WRONG./źródło/


Bywają jednak przypadki, gdy inne metody zawodzą i przydaje się szczypta dobrze wymierzonej awersji, stosowanej z głową. Osobiście broniłam się długo, bo przecież "to pójście na skróty", "to świadczy o porażce szkoleniowej" i takie tam inne kwiatki, aż w końcu doszłam do wniosku, że spróbujemy i zobaczymy. Żeby jednak dobrze przedstawić cały problem, musimy się cofnąć aż do samego początku. 


Raven pacholęciem będąc był raczej glizdą w stosunku do ludzi, sikał przy powitaniu i takie tam. Dzięki bogom wyrosła z sikania, a jej stosunek do obcych osób zmieniał się również wraz z wiekiem i zatrzymaliśmy się w pewnym momencie na życzliwej obojętności, znaczy jak ktoś pieskom robił NIUNIUNIUUUUU to Raven czuł się zobowiązany do porozmawiania o głaskaniu...


/niezawodne Psie Sucharki/

... oraz na swe imię robił CIEHEHEHEEEEŚĆ! [fot. BiałyJack]

A później wydarzyło się kilka głupich rzeczy, które niestety zmieniły ten stan skupienia małego pieska. Po pierwsze, zaatakował ją pan menel. Znaczy najpierw wygłosił referat na temat "jak bedziesz dla psa dobry to pies dla ciebie bedzie dobry", a później... postanowił wyściskać Ravenka. Ravenek natomiast zamiast ściskania zaproponował panu bliskie spotkanie ze swoimi 42 zębami. Pan chyba nie był zadowolony z propozycji, bo postanowił się oddalić w podskokach, zostawiając mnie z wku#wionym psem. 

Później nastąpiła czarna seria iście kretyńskich zbiegów okoliczności, gdzie piesek w pełni rozwinął skrzydła agresji lękowej, co przysporzyło mi wielu nowych siwych włosów na głowie. Zaczęliśmy mieć duży problem z sytuacjami, gdy piesek był na smyczy i coś go przytłaczało. Najczęściej przytłaczali ją obcy faceci, ale niekoniecznie. Piesek zaczął się bać. A strach w przypadku Raven nie polega na unikaniu sytuacji stresujących czy wycofywaniu się. Strach w jej przypadku przekłada się na próbę eliminacji czynnika wywołującego lęk. 

Wiecie, jeśli niepewny siebie pies w sytuacji stresowej ma do wyboru "flight or fight" to Raven wybiera to drugie. Czyli - idzie do nas Straszny Obcy Facet, gapi się, zaczyna coś mówić (np. pyta o godzinę albo cokolwiek) - należy się zjeżyć, burczeć, zarzucić sobie ogon na plecy i wydrzeć mordę, może sobie pójdzie. Tak samo należy zachowywać się mijając obcych ludzi na klatce schodowej, tak samo należy odstraszać ludzi, którzy mają czelność podchodzić i zaczepiać mamę jak pan punk na dworcu PKP, pogoniony z rykiem godnym niedźwiedzia grizzly, po raz kolejny wspomóżmy się Sucharkami, żeby zobrazować problem...

/niezawodne Psie Sucharki/


PORAŻKA. 

Poczucie zagrożenia i konieczności obrony było tak silne, że próbowaliśmy w porozumieniu z ludźmi dużo mądrzejszymi ode mnie różnych opcji, a najlepiej zadziałały te straszliwe i paskudne kolce (wyprawa do zoologika, "Ojej, a bardzo ciągnie?", "Nie, nie ciągnie", "Y...?"), jako korekta w momencie wypruwania z mordą, połączone z wymaganiem bezwzględnego posłuszeństwa, wzmocnieniem socjalnym zachowania pożądanego (czyli ładnego mijania obcych) i wprowadzeniem komendy zobojętniającej, oznaczającej, że wszystko OK i nic się nie dzieje. 

Matka, słyszę, że idą OBCY. 
Rozumiem, że interwencja jest zabroniona :(  
 [fot. BiałyJack]

No dobra, robimy coś?
 [fot. BiałyJack]




Suka żyje, ma się świetnie, nikogo nie napadła ani nie uszkodziła jak do tej pory, na spacery wychodzimy w szelkach lub obroży, od czasu do czasu wspomagając się kolcami w określonych warunkach, przestała tak się spinać przy obcych facetach jak wcześniej, już nie patrzy spode łba na facetów dla zasady, w sytuacjach trudnych dla niej jak np. mijanka z obcą osobą na schodach w bloku czy w wąskiej uliczce mogę ją złapać za obrożę, powiedzieć, że ma być spokój i pies luzuje pory. 

Kolejnym problemem, który wyszedł nam niejako w międzyczasie było... "stróżowanie". Pozwoliłam sobie umieścić ten wyraz w cudzysłowie, bo nie uznaję tego (skądinąd bardzo popularnego w psiej nacji) zachowania za prawdziwe stróżowanie. Mam na myśli darcie gumora, bo ktoś gdzieś puknął, coś stuknęło, ktoś przyszedł itp. Tu konsekwentnie do bólu ryłam na psa, gdy postanawiał ryczeć basem, zostawiając mu przy tym pewien "wentyl bezpieczeństwa". Pies zatem może sobie burknąć czy zakomunikować, że przyszedł ktoś obcy, może nawet pogonić psa rodziców R. z naszego pokoju, bo wpycha się tu ten baran i szura dziewczynom w ich rzeczach, ale nakręcanie się i piłowanie dzioba jest bezwzględnie zabronione. Mamy zatem swego rodzaju kompromis.

Fajnie zrobić sobie założenie, że wychowamy naszego pieska 100% pozytywnie, z poszanowaniem jego praw, potrzeb itd. Słyszałam już, że jestem podła, bo jak ja mogę takie chucherko prowadzać na kolcach (jakby wielkość czy wiek psa miały znaczenie dla korygowania zachowań niepożądanych)*, że jestem nieudolna, że spieprzyłam tego psa, że nie ma do mnie zaufania, że jest beznadziejny. Że kolejny mój pies znowu ma takie problemy. Słyszałam też, że nie powinnam przekraczać strefy psiego komfortu, zatem pozostawało mi albo przeprowadzić się do lepianki na pustynię, albo przepracować problem. Przepracowałam zatem, nie żałuję. 

W dzisiejszej notce myśl przewodnia powinna brzmieć na kształt jakiegoś powiedzonka w stylu "nie oceniaj książki po okładce" czy czegoś podobnego, jednak każdy z Czytelników, mam nadzieję, wyciągnie własne wnioski i jeśli nasz przypadek przyczyni się do zmiany zdania choć jednego z Was z totalnej negacji metod awersyjnych na odrobinę zrozumienia, będę bardzo szczęśliwa :) 



* oczywiście, ktoś, kto wkłada w kolce maleńkiego szczeniaczka, bo mu się nie chce NAUCZYĆ czegoś tam, powinien się zastanowić nad swoim postępowaniem i solidnie puknąć w makówkę.

10 komentarzy:

  1. Ja nie jestem przeciwna awersji, w niektórych sytuacjach umiarkowane korekty mogą być bardzo pomocne. Sama nie boję się krzyknąć na Kermita i szarpnąć smyczą jak przestaje się kontrolować, ale przy Soni uważam, bo ona jest bardzo wrażliwa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Osobiście nie wyobrażam sobie "jechać" całe życie psa na samych kilkach. Od czasu do czasu po prostu muszę szarpnąć mocniej smyczą czy potraktować psa w inny nieprzyjemny (nie mylić z: sprawiający ból czy wyrządzający krzywdę(!) sposób. To tak jak policzkować spanikowaną osobę w celu jej otrzeźwienia. Wygląda brutalnie, ale przynosi więcej dobrego niż złego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Moje stanowisko w tej kwestii znasz - kolczatkę akceptuję, kantara już nie.
    Niestety, ale uważam, że z wychowaniem 100% metodami pozytywnymi psa jak z wychowaniem 100% bezstresowo dzieci. Nie da się.
    Dziękuję Ci za ten wpis w każdym razie bardzo, będę miała coś do rozkminy na następne dni.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ze szkoleniem wyłącznie pozytywnym jest chyba trochę tak, jak z bezstresowym wychowaniem dzieci - założenia są cacuchne, ale efekty nie zawsze pasują do założeń. Kolce same w sobie nie rażą mnie ani trochę - tak, jak nie razi mnie OE (spłonę na pozytywnym stosie) - po prostu, jak wszystko o pewnej skuteczności, wywołują pragnienie nadużywania.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja również jestem w tym nurcie średnio-pozytywnych osób :P Szczenię moje "jechało" na pozytywach czas długi, ale potem nagle przygarnęłam Rudego Oszołoma i okazało się - że, no nie, tak nie pojedziemy, bo zwierz moje ciumkanie ma głęboko pod wiewiórczym ogonem. Dodam, że zawitała u nas w durnym wieku 9 miesięcy, tuż przed pierwszą cieczką...mija pół roku, jest dużo lepiej, ale co ja się namęczyłam z nią, to moje :P Sama kolczatek nie używam, i w sumie nie zamierzam (jakoś mi z nimi nie po drodze, poza tym - na kryzach moich psów myślę, że nawet odpowiednio nie zadziałałaby) jednakowoż umiejętnie użyte nie są złe :)

    Szczególnie, że w pracy mam masę psów po "pozytywnych" szkołach...no i żal patrzeć :P Jestem zdania, że należy zawsze zaczynać po dobroci, dopiero potem się uzłośliwić (bo myślę, że jak się miękciuchowi przejedzie kolcami po szyji to z traumy może długo wychodzić :P)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedyś traktowałam kolczatkę właśnie jako porażkę. Wymyśliłam sobie, że szczeniaka wychowam metodami pozytywnymi, niestety szybko się na tym przejechałam. Może jeśli od razu byłabym niemiła dla pewnych zachowań psa to nie rozwinęłyby się w fiksacje, które później zwalczałam kolczatką...

    OdpowiedzUsuń
  7. Moim zdaniem, wszystko, co jest robione z głową i odpowiednią wiedzą ma swoje zastosowanie. Oczywiście, metodę należy dobrać do psa, to podstawa, ale nie ma co popadać w paranoję, że ten, kto używa kolczatki, jest złym człowiekiem. Poza tym z psami, jak z ludźmi, chyba każdemu dostał się czasem od rodziców, jak coś porządnie zmajstrowaliśmy ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. No cóż, pozytywne metody szkolenia to bardzo dyskusyjna sprawa. Mimo wszystko warto obrać drogę gdzieś pomiędzy. W określonych przypadkach warto wspierać się "pomocami". Wg. mnie wszelkie kolczatki, kantary itd. w jakimś tam celu zostały stworzone problem tylko w ich użytkownikach, którzy zwykle najzwyczajniej w świecie tego nadużywają. Sama powoli przejechałam się na moim pozytywnym szkoleniu, stanowczo za pozytywnym. Przez co mój obecny szczeniak jest tak pozytywny, że swoją miłością zalewa cały świat ciesząc się jak debil nawet jeśli zobaczy latającą muchę. Fajnie, że pies kocha wszystko, ale nie do końca o to chodzi.
    Równowaga przede wszystkim! :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Kiedyś zastanawiałam się, po co Wam kolce... ale znam Twoje poglądy i spodziewałam się jakieś kłopotów, inaczej nie używałabyś ich.

    Taa, skąd ja to znam, że mamy swoje założenia, a życie wszystko weryfikuje. Kolce nie są złe, byleby mądrze używać. I wiedzieć z czym to się je.
    Choć ja psa popsułam u weta, czas szukać innego...

    Choć dla mnie awersja to nie tylko kolce, ale to też pewnie wiesz.

    OdpowiedzUsuń
  10. Super wpis! Generalizując moje podejście, neguję kolczatki. Ale nie w zupełności. Wierzę, że chociaż (jako nieświadoma niczego 10-11-12 letnia dziewczynka) ja trochę popsułam mojego psa nieprawidłowo używaną kolczatką, to istnieją psy, dla których kolczatka będzie prawie zbawieniem. Według mnie powinno się najpierw spróbować zadziałać pozytywnie, ale jeśli to nie przynosi efektów, to pod warunkiem wiedzy lub porządnego behawiorysty nad głową, powinno się poszukać szczęścia na ciemnej stronie mocy.
    Sama mam psa który ma sporo za uszami, ale znamy się już na tyle, by wiedzieć gdzie mam go wesprzeć i ukochać, a gdzie wydrzeć japę :)
    Ravenek na zdjęciach taki słodki!

    OdpowiedzUsuń