Rozkręciłam się z pisaniem...
Po naszym powrocie z wojaży gruchnęła wieść - w pewnej lubelskiej fundacji prozwierzęcej są owczarki. Piękne, młode owczarki. Dwa niemieckie i trzy belgijskie. Belgijskie malinois... W sumie pięć młodych, zaniedbanych, wychodzonych, parchatych owczarków w lubelskim lesie. Dziwne, prawda?
Nowa ustawa o ochronie zwierząt dała działaczom do ręki pewne narzędzia, ale pseudohodowcy nadal działają, czasem pod płaszczykami jakichś nowopowstałych tworów niby-kynologicznych, czasem całkiem "na lewo", nie robiąc sobie nic z zakazu rozmnażania psów bez uprawnień, wszak pecunia non olet.
Gdy po raz pierwszy byłam u psiaków w klinice, pomagałam je wyprowadzać, kąpać, przywitało mnie stadko dzikich zwierzątek, które sprawiały wrażenie, że mogą zabić za garść jadła, wierzgających na smyczy, piszczących, ciągnących do boksu. Największe wrażenie zrobił na mnie ON... Delikatny, maleńki, zachudzony i przerażony, gryziony przez pozostałe psy. Na ciele niezliczona ilość strupów, blizn, uszy w stanie rozpaczliwym, pełne zaschniętej krwi...
Zaczęłam kombinować. Po morzu wylanych łez, telefonach, jęczeniu do TŻta o pozwolenie na zabranie tego biednego psiego dziecka... Cud? Dzwoni do mnie jedna z moich przyjaciółek i mówi, że zabierze małego, choćby na tymczas.
Tymczas, jak łatwo się domyślić, przerodził się w dom stały. Dexter, bo to imię naszego bohatera na nowe życie, jest psem ujmującym. Żywy, czujny, z poczuciem humoru, żarty, czasem zbyt dużo myślący, ale każdy ma jakieś wady :)
Z 13 kilogramowego wyskubanego szkieletora...
... stał się poważnym Panem Psem.
I nawet Zuzałke darzy go czymś na kształt pobłażliwej sympatii, a bardzo bałam się o ich relacje...
Warto pomagać!!! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz