Pokazywanie postów oznaczonych etykietą obrona zasobów. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą obrona zasobów. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 29 września 2014

Po seminarium - refleksja, czyli szalony koń jednak UMIE.

Na początku będą pozytywy, a hejt zostawię sobie na koniec :D Od razu mówię, że będą to raczej osobiste przemyślenia i bardzo subiektywna relacja, więc jak ktoś ma z tym problem... to trudno :P

Jak ja się cieszę, że jednak wybrałam się na to seminarium! Co prawda tematem głównym było frisbee i agility, z czego agility mnie nie interesuje w ogóle, a frisbee jako rekreacja, raczej bez żadnego szczególnego parcia na tę dyscyplinę, ale interesowało mnie ogólnie prowadzenie młodego psa o sportowych zdolnościach (khe, khe), treningi kondycyjne, jak w ogóle zacząć świadomie trenować cokolwiek związanego ze świadomością własnego ciała z takim klocem jak Raven, który ludziom wybija zęby jak się cieszy i takie tam.

fot. Adriana Jaworska


Ćwiczenia dla przewodników odnośnie rzutów frisbowych pominę, gdyż ze względu na mój totalny brak koordynacji ruchowej było to w moim wykonaniu raczej żałosne, ale może za jakieś 10 lat się nauczę rzucać przyzwoicie :P Nie będę się rozpisywać również na temat pogody, choć po sobotniej ulewie wszyscy w niedzielę smarkali i/lub kasłali, a w butach chlupała nam zgodnie woda, bo w niedzielę dzień był naprawdę piękny i ciepły.

Na początku było genialnie, każdy wchodził po kolei i miał pokazać, co tam sobie ćwiczy z psem, jak się bawi itd. No i Raven pokazał się oczywiście ze swojej najlepszej strony, mianowicie jak już udało jej się wygrać szarpak to zaczęła napieprzać w kółko z pierwszą prędkością kosmiczną, jeżąc się przy tym i warcząc, ku uciesze innych uczestników. Tabadadaaaam!

fot. Agata Mazur

Po którymś-tam kółku udało mi się ją odwołać i nagrodzić piłką, a w głowie miałam myśl, że niezły z niej dekiel i ciekawe, czy w ogóle damy radę cokolwiek zrobić na tym seminarium...

fot. Adriana Jaworska

Okazało się jednak, że możemy i umiemy, a w psim mózgu mieszka geniusz, choć czasem znajduje się poza zasięgiem ;) Tak to czasem bywa, że człowiek popełnia całkowicie idiotyczne błędy i ich nie widzi. Okazało się po prostu, że za dużo wymagam od mojego szczeniaczka, a powinnam się cieszyć i nagradzać proste rzeczy, odpuścić jej jeszcze łańcuchy zachowań i tak przeorganizować sytuację, żeby runda honorowa odbywała się za moim przyzwoleniem, słowem popuścić trochę wodze szalonemu koniu. I wtedy szalony koń stwierdził, że wcale nie interesują go inne pieski i ludzie, i trawka, i przechodzący gapie (gapiowie?), i królicze bobki, bo w sumie to on przecież umie przynosić ładnie wszystko, co mu dam czy rzucę, tylko mu się nie chciało.

fot. Adriana Jaworska

Kolejne wejście to nauka pobierania talerzyka z powietrza, Raven trochę nie zajarzył, że ma to chwycić, ale będziemy ćwiczyć. Patrząc na moje przedramię i dłoń to szczególnie ćwiczyć będziemy niezaciskanie szczęk z siłą krokodyla nilowego na mojej ręce, tylko na zabawce.

fot. Adriana Jaworska

Niedziela poświęcona była różnym ćwiczeniom fizycznym i budowaniu kondycji. Wejście pierwsze polegało na tym, że wyszłam i powiedziałam Pauli, że pies nie umie wejść na skrzynkę oraz piłkę (dotychczasowe próby kończyły się frustracją, płaczem i odmową,więc smętnie ćwiczyłyśmy sobie jakieś tam wchodzenie na zawrotne wysokości typu segregator na podłodze itp.), więc pies stwierdził, że po raz kolejny udowodni, że jego pańcia jest chora psychicznie i władował się na skrzynkę oraz na piłkę tak, jakby nic innego nie robił od urodzenia. Zastanawiam się, czy ona nie robi tego specjalnie.



fot. Adriana Jaworska

Drugie wejście było już nieco mniej udane, gdyż po pierwsze pies był już zmęczony (mimo że  W C A L E tego nie okazywał), po drugie przed samym wejściem przyjechał mój R. i Raven była zajęta wypatrywaniem pańciuszka w tłumie.

Mimo wszystko jestem z dzikiego konia BARDZO dumna. Myślałam, że ogólnie będzie to kompromitacja a Raven będzie tylko liczyć na okazję, komu by tu podokuczać, gdzie pobiec, co ukraść i zeżreć itd. A tu pokazała całkiem przyzwoitą pracę i na zawołanie zawracała w locie jak w kreskówce, jeeeej! Zuza na bekstejdżu pokazywała, że ona natomiast nie ma problemu z motywacją nigdy, należy tylko użyć odpowiednich środków...

fot. Agata Mazur

A teraz wątek poboczny i hejt. Jak wiadomo (albo nie) mam totalnego bzika na punkcie emocji u psa i "czystej głowy". Poświęcam wieki na pracę ze swoimi burkami nad ogarnianiem emocji, kontrolowaniem reakcji, panowaniem nad odruchami. Zaznaczam, że i jedno, i drugie jest kundlem, nie jest przedstawicielem żadnej "rasy sportowej". Nie mają jakichś szalonych predyspozycji do osiągnięcia mistrzostw świata w każdej możliwej dziedzinie sportu kynologicznego, jedna i druga ma to i owo za uszami, z Zuzem wypracowałam wiele rzeczy wylewając morze łez, potu i krwi gdzieś w trakcie, Raven dopiero zaczyna robić cokolwiek. A mimo tego wszystkiego moje psy były jednymi z najgrzeczniej zachowujących się psów, mimo dość trudnych warunków (zostawanie w klatkach w stadzie wyjących/szczekających/jęczących psów) - szokłam!!!

Przy okazji wyszłam na niezłego patola, bo gdy inne psy jojczyły, pyrgały się, szczekały to właściciele większości robili NIUNIUNIUUUU, A CZEMU TY JESTEŚ TAKA NIEGRZECZNAAAAA? (rodzaj żeński, gdyż znacząca większość uczestników czworołapych to były suki), a ja na ryk Ravena, gdy coś jej wsadzało nos do klatki (pozdro szejset) robiłam ZAMKNIJ SIĘ. Na co szanowny pies zamykał dziób. Raz nawet rzuciłam panią lekkich obyczajów, jak mi Zuza wyszła w klatki i zaczęła się kręcić w morzu biegających luzem piesków itp. patrząc, komu by tu przyłożyć - pies wrócił, szemrząc coś pod nosem i przewracając oczami.

Trochę nie ogarniam. Z jednej strony niby wszyscy rozumieją, że są różne psy, że podłażenie bez pytania do innego psa może się różnie skończyć, że puszczanie luzem psa do uwiązanego psa (!!!) czy pozwalanie na podłażenie i wąchanie klatki, w której jest pies, jego miska, jego rzeczy to nie najszczęśliwszy pomysł a to wszystko SIĘ DZIAŁO. I to nie na spacerze w parku, a na seminarium, gdzie powinni być z reguły ludzie bardziej ogarnięci niż przeciętny posiadacz futrzaka.

I tak, teraz ktoś może powiedzieć, że moje psy są niewychowane, zjebane, mają problem z pilnowaniem swoich zasobów czy agresją. Tak, moje psy mają trochę problemów, część wynika z ich charakteru, część z różnych wydarzeń życiowych, ale nie rozumiem, dlaczego mam od nich wymagać bezwzględnego spokoju, gdy czekają przypięte do płotu, aż porozkładam klatki i ogólnie się ogarnę, a coś do nich podbija w radosnych podskokach i zaczyna je obskakiwać w kółko, poszczekując? Albo gdy siedzą grzecznie zamknięte w klatce i akurat coś sobie konsumują a tu nagle pojawia się obcy nos, który wącha co tam mają ciekawego? Gdybym sobie siedziała na ławce i jadła akurat pyszny obiad a ktoś próbowałby podejść i mi go wyrwać to chyba bym go rozsmarowała na chodniku. To samo w sytuacji, gdy grzecznie bym sobie czekała na przystanku na autobus, a nagle podszedłby jakiś podchmielony koleś i chciał mnie uściskać. Nie dziwię się zatem psom, że w wyżej wymienionych sytuacjach pozwalają sobie na komunikat WYPIER... . Tym mało optymistycznym akcentem kończymy na dzisiaj i pozdrawiamy :)

wtorek, 5 listopada 2013

Obrona zasobów, czyli ratunku, mój pies na mnie warczy!

Niezawodne mądrości z Internetów znowu mnie natchnęły. Ale popatrzcie sami… Pisownia oryginalna.

"to za każdym razem ma dostać w pysk ! ona warknie dostaje warknie dostaje i tak w kółko aż nie pojmie ze warczenie jest złe ...."

„pies jak coś źle zrobi musi dostać ( wiadomo nie wolno psa katować chodzi o tzw plaskacza ) wtedy wie gdzie jego miejsce , inaczej zdominuje Cie i juz bedzie bardzo trudno zmienic w jego psychice ze to Ty rządzisz”.

Warczenie to jeden z elementów psiej mowy. Psy warczą w różnych sytuacjach, czasem warczą w zabawie, czasem warczą, gdy nie są pewne, co zrobić, czasem, gdy się boją, czasem, gdy grożą, słowem – jest to istotny element komunikacji. I teraz, jak gdyby nigdy nic, mamy psu wbić do głowy, że warczeć nie wypada, bo TO ZŁE. Szkoda tylko, że pies ludzkiej moralności nie łapie ni w ząb.


Noga z indyka, omnomnom.

Przyznam, że sama zaliczyłam poważną wpadkę, jeśli chodzi o warczenie przy zasobach. Gdy Zu dostała po raz pierwszy w swoim życiu pyszną, pachnącą, surową wołową kostkę, obrośniętą szczodrze mięsem, postanowiła jej bronić do ostatniej kropli krwi. Co ciekawe, miała chyba rozdarcie wewnętrzne, gdyż seriami najpierw szczerzyła zęby z wrzaskiem, a sekundę później piszczała z położonymi uszami, oblizując się szybko i machając ogonkiem. W każdym razie ja się zagotowałam, że JAK TO?! MÓJ PIES NA MNIE WARCZY?! A TO SUKA NIEWDZIĘCZNA! I szczerze mówiąc miałam ochotę ją trzasnąć w łeb, kość zabrać i zakończyć tę kłopotliwą sytuację. Szczęśliwie jednak spłynęła na mnie refleksja – ja tę kość jestem w stanie jej zabrać tak czy siak, ale przecież nie mieszkam sama, a pies broniący zasobów to nic fajnego. Zgłębiłam więc nieco temat.

Generalnie pies może bronić różnych rzeczy – pokarmu, zabawek, przedmiotów, mebli, miejsc – zasady postępowania są nieco podobne, więc skupię się na opisie naszej strategii przy wygaszaniu obrony jedzenia.

1. Zabawa w „Moje – Twoje”. Pies dostaje coś średnio atrakcyjnego – suszony gryzak, „łysą” kość, suche jedzenie, a my trzymamy w ręku coś super ekstra – kawałeczki gotowanego mięska, podroby, jakieś syfiaste śmierdzące smaczki itd. To, co mamy jest nasze, a to, co ma pies jest psa. Pies zaczynał jeść swój gryzak, łypiąc od czasu do czasu na to, co miałam ja. Kiedy porzucała swój gryzak i interesowała się moim żarciem, zabierałam jej to i blokowałam dostęp, więc wracała do swojej zdobyczy. Podrzucałam jej wtedy pod nos małe kęski mojego super ekstra pro żarcia. Pies zaczął traktować moją bliską obecność przy jedzeniu jako coś neutralnego, a z czasem pozytywnego. Jednocześnie nie mógł sam decydować o tym, że sobie weźmie coś lepszego niż ma, bo to przecież MOJE a nie jej ;)

2. NILIF (nothing in life is free) i spalanie miski – to pomaga przy większości psich problemów ze zrozumieniem zasad dobrego wychowania, z emocjami i różnymi innymi kłopotami, a jeśli chodzi o samo jedzenie – uczy pieska dodatkowo tego, że jedzonko nie spada z nieba ani nie wyrasta z miski, tylko pochodzi od człowieka. Oprócz oczywistych oczywistości typu „pańcia jest taka super” mamy więc jeszcze aspekt „dostaję jedzenie jak jestem grzeczna” i „jak się fika to się dostaje całe gówno, a nie coś dobrego”.

3. Trzymanie obgryzanej rzeczy. Klasyka, możnaby rzec, a często niedoceniana. Wybieramy coś dużego, co pies może sobie ogryzać z jednej strony podczas gdy my dzierżymy w dłoni drugi koniec „zdobyczy”. Na początku pies może reagować nieco nerwowo, ale koniec końców efekt tegoż mamy obecnie taki, że moja łajza czasem patrzy na mnie z miną „weź mnie to przytrzymaj, matka, co?”.

4. Dorzucanie do psiej miski. Sporo ludzi uważa, że pies powinien im dawać prawo do podejścia i pogrzebania w misce albo wręcz upozorowanego zjedzenia paru kąsków. Moje pytanie brzmi: PO CO? Żeby pokazać, że jesteśmy fajni? Że jesteśmy pakliderem, alfą, czy coś? Że mamy władzę? Owszem, część psów nie będzie mieć z tym większego problemu, ale część a i owszem – na początku jest dość subtelnie: pies sztywnieje, obraca się, oblizuje, patrzy uważnie na rękę, by któregoś dnia burknąć czy kłapnąć zębami. Jedna z zasad, wpajana nam w domu od małego gnoja, brzmiała: nie przeszkadzaj jedzącemu psu, pies ma prawo zjeść w spokoju. Skoro zgraja dzieciaków mogła to prawo uszanować to nie rozumiem, dlaczego dorośli ludzie mieszczący się w normie rozwojowej mają z tym taki problem. Czy Szanowni Czytelnicy lubią, jak ktoś im grzebie w talerzu, a nie daj borze coś wyżera? Ano właśnie. Dlatego lepiej, korzystniej, logiczniej podejść do jedzącego psa i wrzucić mu parę chrupków czy skrawków mięska do miski czy obok. Pies na początku może być nieco zdezorientowany, ale szybko załapie co się święci i sam będzie się odsuwał, czekając na swoją porcję dokładki. A skoro o dokładce mowa…

5. Nauka przynoszenia opróżnionej miski. Wymaga nieco wysiłku, ale można osiągnąć bardzo fajny efekt – czy to poprzez kształtowanie czy wyłapywanie, czy w ogóle w jakiś inny sposób – kluczowe jest nagradzanie każdego odstąpienia od miski i podsuwania jej w naszym kierunku. Na dzień dzisiejszy Zu przybiega w podskokach z metalową michą w zębach i wciska mi ją do rąk, bo wie, że ZAWSZE dostanie jakiś drobiazg w ramach dokładki, ot choćby suchą skórkę z chleba, bo nie liczy się zawartość a sam gest i rytuał.


Zjadłam, miskę przyniosłam.



Jeśli ktoś ma jeszcze jakieś sugestie, pomysły, przemyślenia – zapraszam do podzielenia się nimi w komentarzach. Jak widać, jest morze możliwości, niekoniecznie trzeba psa „walić po ryju” ani trzaskać o glebę, aby nauczyć, że podczas jedzenia człowiek nie jest konkurencją i nie trzeba nic bronić przed ludźmi. 

P.S. W trakcie pisania tej notki szanowna autorka cytatów wykasowała swoje wypowiedzi. Ciekawe, czemu? :)