Ostrzegam - będzie DŁUGO.
E-MOC-JE
Przez wieki uważane przez ludzi za coś niewłaściwego, negatywnego, zaburzającego racjonalne myślenie. Dopiero pod koniec XX wieku "odczarowano" je i zaczęto poświęcać czas i środki na badania nad emocjami, ich biologią, ekspresją i powszechnością. Nie tylko u ludzi, ale także u zwierząt. Czym właściwie są i czemu piszę o emocjach na psim blogu? Zapraszam do lektury.
Minuta na psychologię
Kto ma się nudzić, przeskakuje najbliższe cztery akapity. Emocje są subiektywnymi reakcjami na jakieś wydarzenia, a każdy epizod emocjonalny według pana Rudolpha Schaffera składa się z czterech elementów. Pierwszy z nich, czynnik wywołujący, nie wymaga dodatkowych objaśnień, polecimy zatem klasycznym przykładem - poczucie zagrożenia wywołuje lęk, niemożność zaspokojenia jakiejś potrzeby - gniew, etc.
Drugim elementem jest składnik fizjologiczny, czyli reakcja organizmu na czynnik wywołujący – zmiana rytmu serca, pulsu, tempa oddechu i inne czynności nadzorowane przez autonomiczny układ nerwowy.
Składnik osobistego doświadczenia jest nam, ludziom, najbliższy – każdy człowiek zdaje sobie sprawę z pobudzenia wynikającego ze zmian fizjologicznych, a z upływem lat uczy się coraz lepiej oceniać sytuacje wywołujące dane emocje oraz kontrolować przejawy własnych emocji.
Ostatnim składnikiem są widoczne zmiany w zachowaniu czyli zewnętrzne objawy emocji, takie jak zmiany mimiki twarzy, zmiany tonu głosu czy szczególne gesty towarzyszące określonym emocjom.
Czemu piszę o emocjach?
Bo uważam, że jest to szalenie cenna, a tak dramatycznie niedoceniana wartość w szkoleniu i wychowywaniu psów. Wyjaśniam od razu tytuł notki - emocje mają MOC. Tylko od nas zależy, czy wykorzystamy emocje w sposób dla siebie korzystny, czy też zupełnie pominiemy ten aspekt, wytrącając sobie przy okazji potężne narzędzie szkoleniowe z ręki.
Często ludzie skarżą się na to, że przy szkoleniu psa trzeba nosić ze sobą smaczki, zabawki, że kieszenie ubrań są później tłuste i śmierdzące, piłki gubimy gdzieś w środku łąki a tak w ogóle to pies nam się roztył od ciastek. Jasne, przy "początkującym" psie warto mieć takie pomoce zawsze przy sobie - wszak uczymy psie dziecko (tudzież psa starszego, ale nieprzyzwyczajonego do pracy z człowiekiem), co jest dobre (pożądane przez pańcia) a co złe (niepożądane, wiadomo), jednak ja obecnie z Zuzanką nie muszę mieć ze sobą niczego, żeby była posłuszna moim poleceniom. A dlaczego? A dlatego, że wystarczy, że zawołam ją określonym tonem i już jest przy mnie, że kiedy nakręcę ją innym tonem, to będzie się chciała bawić tym, co jej zaproponuję, choćby była to szyszka, stary kapsel leżący na ziemi czy źdźbło trawy, że kiedy w końcu zwolnię ją określonym hasłem i dam jej luz, to pójdzie sobie załatwiać swoje psie sprawy począwszy od fizjologii skończywszy na obwąchiwaniu okolicy, czy gonieniu przypadkowo spotkanego kota czy stadka saren, które też jestem w stanie przerwać odpowiednio nasyconą emocjonalnie komendą.
Nie muszę machać piłką ani stekiem wołowym, żeby psy przybiegały na zawołanie właśnie w ten sposób - wystarczy odpowiednio zawołać. Na zdjęciu Zu i gościnnie Hunter, nasz współlokator.
Modulując ton głosu, dodając określone zachowania o zabarwieniu emocjonalnym mogę psa pobudzić, wyciszyć, nakręcić, spowolnić, nagrodzić, skarcić, słowem - mogę zrobić bardzo wiele rzeczy. I to bez akcesoriów typu kliker, żarcie, zabawki. Wystarczy mój głos, a mój głos mam zawsze przy sobie ;) Oczywiście, środki do wzmocnienia pozytywnego jak wspomniane jedzonko czy zabawki warto mieć przy sobie choćby od czasu do czasu, żeby podbić u "zrobionego" psa motywację i przypomnieć, że warto się pańcia czy pańci słuchać, bo można się fajnie pobawić albo coś zjeść.
Pies podkręcony - w czasie zabawy.
Pies lekko wyciszony, skupiony, ale czujny - siad-zostań.
Ekscytacja - frustracja - wybuch?
Żeby nie było prosto, łatwo i przyjemnie, należy emocjami zarządzać w sposób bardzo przemyślany. Emocje to broń obosieczna - można ją świetnie wykorzystać, ale można nią zarwać po łbie, jeśli wymknie nam się spod kontroli. Zbyt często widuję psy, które mają - bardzo przepraszam - nasrane we łbie. Zbyt często widzę ludzi, którzy nie mają pojęcia o tym, co dzieje się właśnie w głowie ich psa. Zbyt często psy sprawiają problemy behawioralne a nawet mają problemy zdrowotne (np. z trawieniem), bo nie ogarniają swoich własnych reakcji emocjonalnych, bo nie wiedzą, jak powinny je prawidłowo wyładowywać, bo nie wiedzą, że mogą panować nad instynktownymi reakcjami i popędami. Zbyt często psy, które nie panują nad własnymi emocjami, stwarzają zagrożenie dla bezpieczeństwa innych psów, często także ludzi.
Nie myślcie sobie, szanowni Czytelnicy, że tylko swoje psy nakręcam i pobudzam - byłoby to stwierdzenie bardzo dalekie od prawdy. Od pewnego bowiem czasu stawiam na równowagę. Nie myślcie sobie również, że zarządzanie emocjami to złota recepta na wszystko - niestety, nie. Jednak prawidłowe sterowanie emocjami może nam bardzo ułatwić życie z psem, zwłaszcza, kiedy mamy w domu więcej niż cztery łapy.
Tak, podkręcam moje psy podczas ćwiczeń, zwłaszcza dynamicznych, staram się dodać im pewności w trudnych dla nich sytuacjach, ale jednocześnie staram się im pomóc opanować ich własne emocje w sytuacjach, gdzie zachodzi tendencja do przesadnych reakcji. Drę się jak chora psychicznie i piszczę jak wariatka, gdy Raven przynosi mi swoją zdobycz (np. szarpak), bo ona uwielbia takie zaznaczanie zachowań pozytywnych...
Raven pruje, by oddać szarpak, mimo że wygrana sama w sobie jest dla niej czymś ekstra - jednak bardziej lubi szarpanie i mój entuzjazm niż bieganie "bez celu", nawet z zabawką w pysku.
... ale jak pies mi burczy wieczorem na podejrzanie wyglądającego i zachowującego się menela, to nie ćwierkam do niej, że "bububu, cichutko już, no już", tylko po pierwsze pies dostaje polecenie na zamknięcie jadaczki, a po drugie zostaje za to natychmiast nagrodzony, pochwalony i doceniony. Kolejnym razem mijając pana menela już nie zaburczy, a jedynie się zjeży, spojrzy na mnie i poczeka na nagrodę, kolejnym razem pobudzenie (i jeż na karku) będzie już mniejsze, bo wypracowujemy reakcję ZAMIAST.
Samokontrola, czyli "zamiast"
W życiu moich psów są setki "zamiast", które ułatwiają nam wspólną egzystencję. Pozwolę sobie na kilka przykładów.
Rezygnacja - jeśli Raven się powstrzyma od zjedzenia smaczków (a widać, że ma na nie chęć) to je dostanie. W przeciwnym wypadku zamknę rękę i nici z jedzenia.
Zamiast lecieć na łeb na szyję przez jakiekolwiek otwierane drzwi, moje psy czekają na polecenie do wyjścia. Dzięki temu nie wyciągają mnie nagle z pociągu czy autobusu, a jeśli 31 kg napędzane ośmioma łapami chciałoby to zrobić, to myślę, że nie miałabym większych szans na protesty, mając na grzbiecie jeszcze ciężki plecak a pod pachą materiałową transportówkę.
Zamiast wyżerać wszystko, co spadnie na ziemię, co mogłoby spowodować krwawe boje choćby o przypadkowo rozsypaną suchą karmę, moje psy czekają na polecenie, które pozwala im coś zjeść. Nagradzam je na zmianę, karmię na zmianę z jednego kubka kefirem, jabłko podaję do ugryzienia raz jednej, raz drugiej. Nie miałam do tej pory ani jednej sytuacji, że psy mi się pogryzły o jedzenie, choć jedna i druga ma tendencje do obrony zasobów i np. stary pies rodziców mojego R. dostałby srogi łomot, gdyby próbował coś którejś suce zabrać sprzed nosa.
Dżeki i Zu - kiedyś sytuacja niewyobrażalna z powodu ciskającej się na prawo i lewo pani kierowniczki, która nie potrafiła powstrzymać się od wrzasku w obronie żarcia.
Zamiast "przejmować w posiadanie" wszystkie zabawki i przedmioty, zamiast gonić gołębie czy biegać "bez celu", suki mogą się bawić na moich warunkach - choćbym miała wymagać od nich jedynie nawiązania kontaktu wzrokowego czy siadu. W psim móżdżku powstaje obraz, że to JA zarządzam zabawkami, to JA pozwalam przegonić gołębie, to JA pozwalam biegać i swobodnie węszyć.
Zamiast drzeć ryja na intruzów hałasujących na ulicy (w pobliżu mamy monopolowy 24/7), do czego idealnie predysponowana jest młodsza połowa mojego stadka (byłaby idealnym burkiem łańcuchowym jak sądzę), Raven nauczyła się ostatnio przybiegać do mnie. Już nie ryczy jak trąba, ewentualnie fuknie i przybiega, choć czasem muszę jej przypomnieć, co należy robić.
Zamiast biegać bez celu i nakręcać się po moim wyjściu, względnie zamiast biegać po suficie o 23:37 rzucając kongiem po ścianach, suki śpią w swoich klatkach, gdzie mają bezpieczną przystań, choć przyznam szczerze, że ostatnimi czasy młoda coraz częściej w ogóle nie korzysta z klatki, a zamykana jest tylko na czas mojego wyjścia do pracy. Często z własnej inicjatywy idzie spać do otwartej klatki, bo jak wiadomo, klatka to zło i jak w schronisku. Dzięki temu na jakimkolwiek wyjeździe moje psy mają swój bezpieczny kąt i nie fiksują, że "o raju, jesteśmy na wycieczce, nowe miejsce, ludzie, pieski, ojejuuuuu!".
Co mi to wszystko daje?
To, że Zuza, mimo swoich dziwactw, jest w pełni sterowalna głosem i nawet, kiedy ma ochotę iść poszukać rozróby czy nawet wtedy, kiedy coś na serio próbuje ją zabić (jak w zeszłe wakacje), jest w stanie posłuchać, co mówię i się odwołać. Że przestała wyć jak wilk z lasu podczas mojej nieobecności. Że mogę ją zostawić w każdym miejscu na świecie i gdy nic się nie dzieje to pies po prostu idzie spać. Że wystarczy cmoknąć i pies melduje się, pytając, co robimy.
To, że Raven, która na początku naszej wspólnej drogi jęczała i telepała się przez większość czasu, jest w stanie usiąść sobie na dworcu PKP mimo tłumów ludzi, jeżdżących pociągów, łażących gołębi. Że włożona do klatki idzie spać, niezależnie od tego, gdzie akurat jesteśmy. Że zawraca w powietrzu jak Scooby Doo. Że nie odmawia pracy. Że coraz lepiej się dogadujemy. Że mogę psa podbudować jak i wyciszyć, i ona to pięknie czyta.
Łatwiej mi żyć z psami, odkąd świadomie zaczęłam używać emocji w kontaktach z nimi. Jasne, czasem popełniam bardzo, baaaardzo głupie błędy. Czasem coś całkiem zepsuję i muszę to budować od nowa. Czasem któryś pies i tak się zapędza w swoich reakcjach, czasem nawet bardzo, zwłaszcza, gdy następuje to z zaskoczenia i nie zdążę zareagować. Czasem przesadzę w którąś stronę i emocje wymykają się spod kontroli. Czasem ludzie uważają, że moje psy są smutne i zgaszone, bo potrafią PO PROSU siedzieć i czekać. Zwykle ci sami ludzie zmieniają zdanie, jak widzą moje kundle w akcji, ale ciężko czasem wytłumaczyć babci na przystanku autobusowym, że nie biję moich psów codziennie pogrzebaczem - że one po prostu panują nad swoimi emocjami i nie widzą potrzeby, żeby się wściekać, skoro sytuacja jest prosta: siedzimy i czekamy na autobus. Niemniej jednak jestem DUMNA z tego, że moje kundle umieją się zachować i nie muszę się za nie wstydzić nawet w trudnych warunkach.
Z nadzieją, że nie zanudziłam Was na śmierć, pozdrawiam :)
Chciałabym właśnie tak wypracować kontrolę emocji u moich psów, żeby bez względu na sytuacje potrafiły się wyciszyć albo nakręcić i skupić na pracy. Z Sonią mam problemy z "włączeniem" jej w rozpraszającym miejscu, nadal wielu rzeczy się boi. Kermit za to wpada w szał jak widzi obcego psa (gorzej jak jeszcze szczekającego), i szarpie się jak zobaczy ruszające się zwierzę (kota, sarnę, zająca itp. na szczęście już się nie rzuca na ptaki). U twoich psów bardzo podoba mi się to że potrafią sobie poradzić w różnych sytuacjach, że potrafią się zarówno bawić jak i odpoczywać w klatce nie ważne gdzie są. Ja się jeszcze dużo muszę nauczyć o pracy z psami ;).
OdpowiedzUsuńMoże nie tyle "potrafią" co "starają się", chociaż młode się jeszcze zapomina, ale ma jeszcze czas. Najważniejsze, że masz chęci, to, co wypracowałaś ostatnimi czasy z Sonią jest naprawdę godne podziwu, nie poznałam psa ;)
UsuńBardzo fajny, zgrabny post! :)
OdpowiedzUsuńJa mam na razie 11 miesięcznego rozemocjonowanego szczylka na stanie, wciąż się siebie uczymy. Część zachowań mamy w podobny sposób już wypracowany, ale wciąż i wciąż pracujemy nad resztą. Zawsze na spacer wychodzę z szarpakiem i jakimś żarciem, zawsze. Łapię się na tym, że mimo, że pies wykonuje moje polecenia, niepewnie się czuję nie mając nagrody w podorędziu.
Mnie wydawało się, że przywołanie i rezygnację mieliśmy zrobioną na sto procent, a ostatnio meżowi pies zwiał za sarnami, i odzyskał umysł i słuch dopiero 200-300 metrów od niego. Co uważam za porażkę i na pewno będę się temu baczniej przyglądać.
Jeśli chodzi o darcie japy - też jest problem, który potęguje się przez predyspozycje rasowe. Odkąd skończył 7 miesięcy wciąż walczymy o przymknięcie gumiora - z różnym skutkiem.
Natomiast wywalczyliśmy płynne przechodzenie z pobudzenia do spokoju i "zen". Emocje są bardzo ważne, ćwiczenie obedience nauczyło mnie tego - bez emocji nie ma drugiej ważnej składowej - motywacji :)
Dziękuję, miło, że ktoś przebrnął przez to wypracowanie :)
UsuńJa dostałam ochrzan na seminarium, że zbyt poważnie traktuję swojego szczeniaka, zbyt zachowawczo i wcale jej nie ufam, a wystarczy nieco zmienić, żeby nadal było OK :)
Raven na pewno ma i będzie mieć jeszcze długo problem z uciekającą zwierzyną, dlatego daję nam jeszcze czas na naukę żelaznego przywołania, u niej to jest kwestia reaktywności - widzę, lecę, narka - szkoda, że nie możemy sobie sterować zwierzyną, żeby ćwiczyć ;)
A co do darcia pałki to młoda też zaczęła przy dojrzewaniu, wcześniej jej nawet do głowy nie przyszło szczekanie, jest raz lepiej, raz gorzej, ale pracujemy ostro.
Ha, mnie też niejednokrotnie zwracano uwagę, że zbyt dużo wymagam od szczyla, aż przystopowałam - z wymiernym skutkiem - wzrost motywacji! :)
UsuńJa na razie znów mam przywołanie na stopro - czekam na większe wyzwania :D
Darcie pały rozpoczęło się podczas dojrzewania i trwa nadal. Starałam się po dobroci, ale teraz wygląda to tak, że jak ja rozedre ryja jak on drze gumiora to on się zamyka. Życie ;-)
hej, jestem na początkowym etapie współpracy z moją Fifką, ale podstawowe komendy, rezygnacja i rezystancja nie są jej obce. Zastanawiam się, czy mogłabyś może polecić jakąś lekturę fajną o wpajaniu posłuszeństwa swojemu psu, jakaś pozycja może o zabawach, ale takich bardziej intelektualnych:P? już kończą mi się pomysły, co zrobić aby nasz trening/spacer był urozmaicony i ciekawy.. z góry dzięki! p.s to mój pierwszy pies którego mam szczęście prowadzić od malucha.
OdpowiedzUsuńHm... Dla mnie fajne są książki pani Mrzewińskiej, ale to raczej o wychowaniu i nauce komend. Natomiast możecie spróbować zabawy w tropienie - zdaje się, że książka o podstawach nosi tytuł "Nowoczesne szkolenie psów tropiących". Co do innych zabaw, fajna jest książka "101 psich sztuczek" zwłaszcza jak warunki atmosferyczne są nie za ciekawe i trzeba coś wymyślać w domu ;)
UsuńEmocje to najlepsze, co doświadczamy w życiu, bez względu na to, czy jesteśmy ludźmi, czy zwierzętami. Racja, ci, którzy unikają okazywania emocji w stosunku do swoich psów, mają z nimi bardzo ograniczony kontakt.
OdpowiedzUsuń