Dostaję zapytania, czemu nie wzięłam Zuzy na dogtrekking. Sprawa wygląda bardzo prosto - Zu ma ogólnego bana od naszej pani kardiolog na jakieś wielkie sportowe wyczyny, a 15km w dość trudnych "psychicznie" warunkach (duże zagęszczenie psów) dla takiego socjopatycznego pieska jak Zu mogłoby być niezbyt korzystne. Ogólne zalecenia są takie, że mam ją utrzymywać w dobrej kondycji, pozwalać na ruch niewymuszony (regularne spacerki najlepiej bezsmyczowe), ale żadnych szaleństw.
Większość Czytelników zapewne wie, że Zu nie miała w życiu lekko. Bliżej nieznane szczenięctwo, później tułaczka od schroniska do schroniska, w końcu pobyt w psim szpitalu, chwila w domu tymczasowym u Ewy w Lublinie i w końcu dom stały u mnie. Gdyby lubelska nieformalna grupa adopcyjna nie wyciągnęła jej ze schroniska to zapewne wyjechałaby z niego wkrótce na taczce - miała bowiem kaszel kennelowy (oprócz tego bogate życie zewnętrzne i wewnętrzne), była niedożywiona jako omega w boksowej hierarchii, brudna, skołtuniona i zmarznięta. Konsekwencje kaszlu kennelowego będzie odczuwać całe życie, które zapewne nie potrwa tak długo jak życie zdrowego psa jej wielkości, wiecie, długowieczne (prawie nieśmiertelne wręcz) kundelki i te sprawy... no to nie u nas niestety.
Każdy, kto zna Zu w rzeczywistym życiu wie, że wydaje z siebie różne chrumknięcia, chrząkania i kaszle, zupełnie jakby była buldożkiem czy innym psem z płaskim ryjkiem, a to wszystko konsekwencje jej stanu zdrowia. Zuza ma złogi w oskrzelach, ale gorzej ma się sprawa z jej sercem. Jest znacząco powiększone a jego praca pozostawia sporo do życzenia - Zu najprawdopodobniej cierpi na kardiomiopatię rozstrzeniową. Dostaliśmy jednak ostatnio nowe leki i jest w miarę w porządku, po miesiącu widać poprawę, niemniej jednak wada będzie postępować wraz z wiekiem psa.
Nóżki śmierdziuszki - czemu się krzywisz?
Rzecz jasna, nie zamierzam suce dać sflaczeć na kanapie, ale muszę umiejętnie dawkować jej wszelką aktywność fizyczną. Nie chcę nawet myśleć o momencie, w którym będę musiała dokonać wyboru, a ten moment nadejdzie raczej szybciej niż później - prawdopodobnie zostało nam kilka lat, bo nie zamierzam na siłę utrzymywać psa przy życiu, które stanie się dla niego niekomfortowe bez walizki leków podawanych codziennie, które przecież nie są obojętne dla innych organów, przykładowo wątroby... Pozostaje mi więc - kretyńsko i patetycznie pisząc - cieszyć się każdym naszym wspólnym dniem. Wiadomo, że pies ma za uszami to i owo, że jest koszmarkiem, jeśli chodzi o to, co ma w głowie, że w zasadzie takie psy, niezrównoważone, histeryczne, asocjalne, nie powinny w ogóle przychodzić na świat... Nikt nie jest idealny... Ale jakoś mam wrażenie, że to właśnie ten pies wciągnął mnie nagle w świat kynologii i bez niej nie byłoby w moim życiu tak, jak jest.
Zuzanku, żyj długo i bezproblemowo, żeby oszczędzić swej matce nerwów <3 ;)
OdpowiedzUsuńZuzanek nawet pochrapujący jak buldożek i ruszający łapkami we śnie jest super cudny i kochany :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że masz zdrowe podejście do sprawy życia chorego psa. Tyle już psich nieszczęść sie naoglądałam, które utrzymuje się na siłę - w potwornym, przerażającym cierpieniu, dla których życie to męka bez wiadra pigułek(w tym przeciwbólowych) każdego dnia - że mam nadzieję, że te "ciotki" za swoją chora miłość będa miały specjalne miejsce w Piekle.
OdpowiedzUsuńA Zu mam nadzieję, że jednak mimo Twoich pesymistycznych prognoz odejdzie raczej później niż prędzej a na dzień dzisiejszy nie ma co się tym martwić i roztrząsać :)