sobota, 24 lutego 2018

Psiarzu! Nie jesteś w lesie sam!

Skłamałabym, twierdząc, że mało rzeczy mnie wkuwyprowadza z równowagi w psiarskim świecie, ale jest coś, co sprawia, że bucha mi para z uszu i lepiej uciekać. Jeżeli puszczasz w lesie psa i nie jesteś w stanie go kontrolować w każdej sytuacji - ta notka jest dla Ciebie. A jak nie puszczasz, albo kontrolujesz to i tak przeczytaj, skoro już tu wlazłeś, indżoj. 



I tak, zaraz zacznie się wrzask, że grzybiarze "srajo", menele tłuką butelki, myśliwi wybijają zwierzątka i tak dalej. Tak. Srającym grzybiarzom chętnie bym wysmarowała oblicza tym, co po sobie zostawiają, zwłaszcza, że dla wielu, wielu psów to deliszyz, a co do meneli - bardzo żałuję, że nie tłuką butelek o swoje zakute łby, może byłby z tego jakiś pożytek dla świata. Kwestii myśliwych tutaj nie poruszę, może innym razem.

Ale!

Szanowni Państwo!

Zdaje mi się, że zawsze powinniśmy piąć się w górę, a nie równać w dół, hm? Jak mi Zenek rzyga pod blokiem, bo go poniósł melanż, to ja też mogę, bez krępacji? Jak wszyscy dookoła srają psami gdzie bądź i przez pustą łepetynę im nie błyśnie myśl, że należałoby to sprzątać, to ja też mam tak robić? A może gdy idę ulicą i jem - no, nie wiem - batonika - to mam ciepnąć papierek za siebie, bo przecież i tak jest brudno, i przecież komuś płacą za sprzątanie chodników?

O prawnych aspektach pisała np. Paulina na blogu Białego Jacka, więc powtarzać się nie będę. Psów w lesie puszczać według prawa nie wolno i basta, z wyjątkiem czynności związanych z polowaniem. Czy jest to słuszne, czy nie - zależy oczywiście od punktu widzenia. 

Osoba, której pies wraca na jedno słowo przywołania, choćby mu pół lasu tańczyło przed nosem i zachęcało do pogoni, zapewne uznają taki przepis za totalnie bezmyślny i bardziej lub mniej go ignorują. Zu jest takim psem - kosztowało mnie to masę pracy, ale odwołuje się zawsze i wszędzie (no okej, chyba, że akurat pałaszuje to, co zostawił po sobie grzybiarz lub menel...). Odwołuje się zawsze również Raven, co kosztowało mnie jeszcze więcej pracy, potu, krwi i łez. I przełamania się co do bardzo awersyjnego wybicia szanownemu piesku agresji łowieckiej z główki. Logan na razie nie czai bazy, więc chodzi zawsze na smyczy lub lince, coby go flow nie poniósł za bardzo. 

Bardzo poważny i dorosły Pan Bedlington i Zu, która kręci bekę. 
Ale tylko troszeczkę.



Ale pomyślcie szczerze - ILE takich osób i takich psów znacie? 

A teraz pomyślcie, ilu znacie ludzi, którzy traktują swoje psy jako modny gadżet albo ot, taki sobie dodatek, albo małego futrzastego człowieczka - i nie czują potrzeby sprawowania nad psem jakiejkolwiek kontroli. To wszystkie te "on się tylko przywita", "to szczeniak, ma dopiero dwa latka", "ach, bo widzi pani, on jest ze schroniska", "szkoda gadać, to taka nieposłuszna rasa!" i tak dalej. Ludzie ci zazwyczaj nie mają praktycznie żadnej kontroli nad tymi psami nawet we własnym domu, nie mówiąc o spacerach, gdzie nierealne jest odwołanie psa od takich bodźców jak przechodnie, inne psy, dzikie koty, ptactwo czy inne stworzenia. I zupełnie, absolutnie nie przeszkadza im to, aby te wszystkie psy puszczać bez smyczy. Już to widzę, jak taki Janusz odwołuje psa od pogoni za sarną czy zającem, który nagle wystrzeli spod krzaka. 

Mieszkam obok kompleksu leśnego. Żeby pójść w las, gdzie nie spotkamy nikogo lub prawie nikogo, muszę przejść przez fragment lasu sąsiadujący z blokami mieszkalnymi.


...TO GŁOWA MAŁA.

"Kawałek" ten, jak i reszta lasu, jest regularnie odwiedzany przez mieszkające tu zwierzęta - pomijając mnóstwo gatunków ptaków, mamy tu sarny, co najmniej jednego lisa, kilka zajęcy, jeże, jakieś łasicowate stworki, mnóstwo gryzoni. I od cholery psów bez smyczy, bez odwołania, bez mózgu. Właścicieli. 

Na przestrzeni ostatnich miesięcy Raven (na smyczy) została na przykład poturbowana przez malamuta, który chciał się z nią gryźć, ale mu skopałam dupę (przy okazji trzymając Zu między nogami, żeby jej przypadkiem nie złapał, a bedlingtona pod pachą - nie polecam). Malamut. Luzem. W lesie. Oraz durna pała właścicielka z telefonem przy uchu, skrzecząca do mnie ON NIE JEST AGRESYWNY, ON NIE JEST AGRESYWNY. Pewnie chciał się pobawić w berka. Gryzionego. Z dwiema mniejszymi sukami i szczeniaczkiem. No stabilny samiec, pierwsza klasa, powiedziałabym, 9/10. 

Niedawno dobiegł do nas jakiś piszpanwilczur, w kagańcu, owszem, ale luzem. Dziewczyna chyba do mnie coś krzyczała - nie słyszałam, bo wszyscy czworonożni uczestnicy się darli - a po tym, jak już złowiła psa, przylała mu smyczą i poszła dalej. Luzem. Fuck logic. 

Mamy dwóch Reksiów, co to chyba mieli być JRT, ale nie do końca pykło, w każdym razie Reksiowie są (jak jeden mąż) nieskalani smyczą, za to chętnie podbiegają do każdego zawsze i wszędzie. Na przykład o 5:40 rano, gdy w ciemnej jak w bardzo ciemnej nocy stoję niemal na czworakach na zamarzniętej górce z trzema psami na szybki sik przez pracą i modlę się, żeby nie spaść. Obecność Reksia w takiej sytuacji jest NIE-ZBĘ-DNA, niestety, świnia jestem i bez zrozumienia zmiatam zwykle Reksia falą dźwięków powszechnie uznanych za obelżywe, na co nawet reaguje jego właściciel ćmiący peta pod wejściem do bloku, zaczynając coś mruczeć w kierunku własnego psa (chyba). 

Mamy goldena, a nawet w zasadzie dwa, które chodzą w kolcach jak na mamuta, ale bez smyczy (zakładam, że bo to golden!!!), na uprzejmą uwagę, że może by tak zabrać psa, pan mi raz powiedział po trzech próbach (nieudanych), że ANIECHGOKURWAUGRYZO. Aha. 

Mamy pinczerkę, która wychodzi nawet bez obroży, nie mówiąc o smyczy i uwielbia prowokować inne psy, zachodząc je na przykład od tyłu albo kłapiąc zębami przed usmyczowanymi psami, na co ja odpinam smycze i cześć, na co suki robią pinczerce ścieżkę zdrowia, a pani wrzeszczy JEZU, PANI JE TRZYMA, CZEMU JE PANI PUSZCZA, ZAGRYZO JO, ZABIJO, BOŻE!!! NIECH JE PANI TRZYMA!!! 


I to są przypadki z trzech, może czterech bloków pod lasem. Zwykle staram się przegalopować ten odcinek i dopiero po kwadransie mogę wyluzować, bo prawdopodobnie nie spotkam żadnej z wyżej wymienionych osobistości. Czasem spotykam jakiegoś bałwana w środku lasu, który po tym, jak moje psy mówią jego podbiegającemu psu, że zasadniczo paszoł won w buraki, stwierdza, że są agresywnymi bydlakami i coś tam jeszcze mruczy pod nosem, ale to się na szczęście zdarza raczej rzadko. 

Nie żebym sama była tak całkiem bez winy, o nie. Zdarzyło mi się stracić kontrolę nad psem, Zuzanka świeżo po adopcji dwa razy mi się wywinęła i poszła za sarnami, mojemu facetowi Raven normalnie spierniczyła za ptaszkiem i obsrał się po pachy, że go zabiję (zresztą słusznie), po czym szukaliśmy jej dwie godziny, a chłop dostał prikaz wychodzenia z psem Ravenem wyłącznie na smyczy zwykłej lub flexi, kilka razy pieski poniosło w innych okolicznościach przyrody. Odrobiłam jednak lekcje, przełknąwszy gorzką pigułę, o czym już tutaj niejednokrotnie pisałam. Nie wyobrażam sobie, żebym lekką ręką pisała w internetach, że, heheszki, no poszły za sarną i straciłam je z oczu, no ale nie róbmy afery, przecież wróciły. 

Niemniej jednak w tych internetach od czasu do czasu wrze. Wrze, bo ktoś psa ustrzelił (pewno psychopata!), bo pies wpadł we wnyki, bo wypadł prosto pod auto na leśnej drodze (kierowca debil mógł uważać!), bo zeżarł trutkę, bo dzik go rozpruł (wybić dziki!) czy z lisem się pogryzł (wybić lisy!), wreszcie, bo poszedł w cholerę i niechże go teraz cała Polska szuka, i ratunku pomocy.

Bo przecież, halo, gdzie pieski mają się wybiegać? A w zasadzie dlaczego pani tędy idzie? Przecież widzi pani, że pieski się bawią! Jakie "kłusowały za sarną", przecież nie dogoniły, huehuehue, nic jej nie będzie! 


Także tak...

3 komentarze:

  1. Jaka martwa cisza w komentarzach...
    Jak jest u mnie, sama wiesz. Pandzioszku raz fantazja poniosła i teraz klnąc, płacząc i smaczkując piłujemy przywołanie w każdych warunkach. Psa kuzynki ponosi regularnie, no ale przecież wraca, w czym rzecz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo, bardzo interesuje mnie rozwinięcie tej myśli "bardzo awersyjnego wybicia szanownemu piesku agresji łowieckiej z główki" inaczej mój pieseł dopełni żywota nie zaznając swobody bez 10 m linki. Przy sarnie, króliku lub innym dziku nie działa nawet pasztet prochowicki.. nic, a nic, zero, null.. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trening z OE. Ale tylko w połączeniu z ogólnym ogarnięciem życiowego posłuszeństwa, inaczej bym się nie zdecydowała - pojawienie się zwierzynki to był ten moment, w którym mózg Raven odpalał wrotki i robił NARKA! - gdzie w każdych innych okolicznościach ten pies nawijał w powietrzu jak w kreskówce.

      Usuń