poniedziałek, 30 października 2017

Nie kupuj – adoptuj, czyli w oparach iluzji.


Większość pewnie wie, że powiększyła nam się rodzina. W chwili obecnej na pokładzie oprócz Zu i Raven gości Logan czyli młodziutki bedlington terrier. Jest to bardzo świadomy, przemyślany wybór w konkretnym celu, ale o tym może przy innej okazji... 

Proszę nie regulować odbiorników - TAK, Zuzanka śpi przy szczeniaku.


*Tu była obszerna część notki o najczęściej powtarzanych bzdurach na temat adopcji, że adoptowany kocha bardziej, że jest wierny, że kundelki nie chorują i inne temu podobne, ale usunęłam tę część – nie ma sensu po raz kolejny obalać każdego z tych kretyńskich postulatów, które niewiele wspólnego mają z rzeczywistością. Postanowiłam natomiast napisać, jak się sprawy mają pod moim dachem.

Jak da się zauważyć, mam dwa adoptowane psy, które nauczyły mnie na nowo, co to znaczy pies – bo w teorii to ja już byłam kynologicznym mistrzem wszechświata i okolic tak jakoś dziesięć lat temu, a zostałam szybciutko i boleśnie sprowadzona na ziemię już przy Zuzance – i jak bardzo trzeba czasem się wysilić, aby prowadzić względnie normalne życie z psem ze schroniska i z ulicy. Mam też młodego pieska ze wspaniałej hodowli o ogromnym potencjale, który mnie nieustannie wzrusza, choć jesteśmy razem bardzo krótko i każdego dnia dziękuję, że go mam. Każdego ze swoich psów kocham do szaleństwa, każdego – inaczej (da się!), żadnego nie wymieniłabym na innego. Przewiduję natomiast, że kolejne moje zwierzęta będą pochodziły z dobrych, sprawdzonych hodowli. Dlaczego?

Warunki życia suki, pierwsze chwile życia szczeniąt mają kolosalne znaczenie – oprócz genetyki to właśnie te czynniki decydują, jaki w przyszłości będzie pies. Genetyka to też nie przelewki – oprócz cech fizycznych, trudno byłoby się spodziewać, że po niestabilnych rodzicach wyrośnie stabilne szczenię. I można zaklinać rzeczywistość, można trafić na fantastycznie zapowiadające się szczenię z adopcji, z którym może (co nie oznacza, że musi) stać się to, co stało się z Raven – podczas dojrzewania doszła do głosu jej wrodzona agresja do ludzi i lękliwość, mimo naprawdę starannie przeprowadzonej przeze mnie socjalizacji, szkolenia w zakresie podstawowego posłuszeństwa, dobrych warunków odchowu szczeniaka, zbudowania solidnych fundamentów pod dalszą pracę, sporty, zabawy, tańce, hulanki i swawole. Z wesolutkiego szczeniaka – betona, po którym wszystko spływało jak woda po gęsi, wyrosło młode histeryczne zwierzątko, które nie wahało się używać zębów, gdy uznało to za stosowne, rycząc przy tym wcale przekonująco. Przy tym zwierzątko cholernie szybkie, reaktywne, zwinne i silne jak na swoje 20kg. Dołóżmy do tego dziką pasję pogoni za zwierzyną, której nie było w stanie przerwać nic. Trans. Pozamiatane.

Długo miałam do siebie żal. Dlaczego tak się stało? Przecież zrobiłam wszystko jak należy. Według najlepszych poradników. Według wskazówek ludzi dużo mądrzejszych ode mnie. Według najnowszych zaleceń z psiego świata, opartych o jednoznaczne dowody naukowe. Aż zrozumiałam, że nie ma siły, abym przeskoczyła cechy wrodzone tego psa. Tak po prostu.

Kocham tego psa absolutnie, gdy ostatnio rozcięła łapy i słyszałam jej wrzaski podczas opatrywania ran w szpitaliku, gdy jej nie widziałam, miałam zawroty głowy, suchość w ustach, a serce waliło mi jak oszalałe i ledwo stałam. Prawdopodobnie po kolejnej cieczce zdecyduję się na kastrację Raven i myślę, że ktoś inny będzie ją musiał odwieźć do lecznicy i przywieźć po wszystkim, bo ja nie będę w stanie tego zrobić, a jej udzieli się mój stres. Bardzo trudno mi ją opanować, gdy jestem poważnie chora, bo ona wtedy uważa, że należy mnie pilnować i bronić przed całym światem, i nie ma w tym jej zwyczajowej histerii i nerwowości – jest jasny komunikat – odejdź, bo będzie źle i to nie są żarty. Zdecydowanie mamy toksyczne relacje :D


Raven w rękach mniej zdeterminowanej osoby zapewne skończyłaby na ulicy, na łańcuchu, przy pilnowaniu firmy lub obejścia, względnie w schronisku. Moja walka o to, aby była „normalnym” psem toczy się każdego dnia. Nigdy normalna do końca nie będzie, zawsze będę musiała kontrolować jej reakcje, zawsze będę musiała sterować ludźmi, którzy będą chcieli wejść z nią w interakcję, zawsze będę musiała być o krok przed tym psem i jego szalonymi pomysłami. Czasem jestem tym potwornie zmęczona. Często zdenerwowana. Czasem odpierdoli coś takiego, że nie wiem, czy bardziej mam ochotę udusić ją czy siebie. Czasem zastanawiam się, jaka byłaby, gdyby dane było jej być nieco bardziej stabilnym psem, mniej neurotycznym. Jednak mimo wszystko, na samą myśl o tym, że miałabym ją oddać, cierpnie mi skóra. Kto byłby moim dzikim koniem, który robi BEŁ BEŁ BEŁ? Kto byłby mistrzem podwórka we frisbee w stylu paraolimpijskim? Kto z wyrazem absolutnego błogostanu na pysku ciągnąłby rower z prędkością ponad 30 km/h, ogólnie bojąc się rowerów? Czy żałuję, że mam tego psa? Absolutnie nie. Czy gdybym mogła cofnąć czas, zdecydowałabym się ponownie, żeby ją sobie zostawić? Nie wiem. Raczej tak. Czy zdecyduję się ponownie na adopcję psa? Na pewno przez długi czas nie.

Nie zrozumcie mnie źle. Jeśli ktoś z jakichś powodów chce kupić zwierzę rasy XYZ – niechaj rozsądnie wybierze hodowlę i kupi. Jeśli ktoś chce adoptować psa, kota, konia, rybkę czy chomika dżungarskiego – spoko. A niech nawet czuje się jeden z drugim lepszym człowiekiem, wszak ocalił życie jakiegoś biedaka, niechaj będzie. Ale, do ciężkiej, nieprzemakalnej cholery, po kiego grzyba wciskać innym konieczność adoptowania, przedstawiając adopcję w samych superlatywach, przy tym potępiając jakikolwiek zakup zwierza, nie mówiąc już o wycieraniu sobie mordy hodowlą psów rasowych i hodowcami?

Adopcja to nie jest bajka. Adopcja oznacza zwykle dużo pracy, a czasem krew, pot i łzy. Pomijam w tej chwili absurdalne wymagania niektórych fundacji i innych organizacji lub prywatnych fanatyków (student NIE, emeryt NIE, pracujący NIE, na stancji NIE, w bloku NIE/w ogródku NIE, z dziećmi NIE/bez dzieci NIE, z psami NIE/bez psów NIE, ogólnie to najlepiej w ogóle NIE, ale dejcie pinionżki, frajerzy). Adopcja to ZAWSZE ogromny znak zapytania i ryzyko. Nie każdy może sobie na takie ryzyko pozwolić. Czy zatem pies z hodowli jest „bezobsługowy” i „zaprogramowany” na bycie takim i siakim? Oczywiście, że nie. To byłoby zbyt proste. Z każdym - absolutnie każdym - psem należy pracować, aby wzmocnić zachowania pożądane i ograniczyć te, których występowania sobie nie życzymy. Ale łatwiej uniknąć rozczarowań, jeśli wiemy, na co się piszemy. A przy mądrym wyborze możemy ograniczyć ryzyko do minimum.




14 komentarzy:

  1. No ale przecież przygarnięty pies kocha mocniej. I wdzięczny jest. A hodowcy to pazerni dorobkiewicze są. :) Dopóki choć jeden piesek jest w schronisku nie mamy prawa adoptować!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach ten paskudny padlington, nie dość, że niewierny, nie kocha, to jego hodowczyni pazerna (pozdrawiam Małgosię!), nachapała się na ostatnim miocie (dwuszczeniakowym), że hej :D

      Usuń
  2. Adoptowany kocha bardziej, szczeniak jest czystą kartą, a do tego ponosimy moralną odpowiedzialność za psy w schroniskach, bo tak. Pienię się na to debilne hasełko jak Panda w obliczu puszczonego luzem szmatsu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jeszcze lubię, gdy mi się zarzuca, że moja maciczna suka PRZYCZYNIA SIĘ do zapełniania schronisk. No jak nic. Na pięć cieczek ZERO szczeniaków. Medżik jakiś.

      Usuń
  3. Świetny tekst. Dobrze, że ktoś o tym napisał, a jeszcze lepiej, że napisałaś to Ty :). Udostępniłbym, ale zostałbym od razu posądzony o stronniczość jako pazerny współwłaściciel hodowli, a sam artykuł dostałby rykoszetem :). Pozdrawiam cieplutko, uściski dla Logana :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz. Ja naprawdę rozumiem, że zarówno adopcja jak i kupno psa mają plusy i minusy, ale jak mi ktoś wrzeszczy NIE KUPUJ ADOPTUJ bez zrozumienia tematu, to mi się białko w mózgu ścina. Zwłaszcza, że zrobiła się swego rodzaju "moda" na adopcję (to w sumie całkiem dobrze), niestety, nie niesie to za sobą konieczności pracy nad problemami behawioralnymi i jak słyszę marne tłumaczenia "BO ON JEST ZE SCHRONISKA..." to mi ręce opadają.

      Pozdrawiam również, wszystkiego dobrego :)

      Usuń
  4. Dobry post, ostatnio przeczytalam, ze adoptowany kocha bardziej... Mam dwa psy jeden z adopcji, drugi z dobrej hodowli i myślę, że trzeba być niezłą zołzą aby napisać coś tak okropnego. Oba mnie kochają, nie wiem który bardziej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie siły rozłożone nierówno, 2 do 1, jak nic potrzebuję jeszcze jednego z hodowli, albo wezmę od razu ze trzy, skoro kochają mniej, żeby się wyrównało ;)

      Nie wiem, dlaczego ludzie piszą rzeczy tak bzdurne. Naprawdę. Chyba czytałyśmy ten sam wpis, bo i mnie to ubodło...

      Usuń
    2. Możliwe bo pojawił się niedawno. Nawet w czasach kiedy miałam tylko Cleo nie powiedziałabym takiego draństwa.
      Ja myślę, że różnica polega bardziej na tym, że psy po przejściach potrzebują więcej czasu aby zaufać człowiekowi. Czasami ta chwila nigdy nie następuje. Pies z dobrej hodowli z dobrym socjalem nie ma takich problemów.

      Usuń
  5. Najwięcej krzywdy dzieje się z tzw. "dobrych chęci". Hasło "adoptuj, nie kupuj" to właśnie przykład tego. Autor chiał dobrze. Ale wyszło inaczej. Bo Ci co mysleli, że biorą ze schroniska dozgonna wdzięczność, a już na następny dzień po powrocie z pracy widzą dom bez drzwi, ścian, puch na podłodze i szczątki kanapy, po prostu nie rozumieją DLACZEGO?
    Co do ankiet przedadopcyjnych...niektóre fundacje przesadzają fakt. Ale schroniska w ogóle ich nie robią. I z tych dwojga, to drugie jest jednak gorsze. Bo lepiej jest wydać zwierzaka do pewnego domu, niż dać bo chcą, a za dwa dni przyjmować go w przytulisku z powrotem.
    Wszystko trzeba robić z głową. A gatunek, jakim jest człowiek, ma z tym ogromne problemy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja nie rozumiem, jak można w ogóle kategoryzować miłość czyjąkolwiek i do kogokolwiek.
    Mam zwierzaki takie i inne... i uważam, że wszystkie kocham tak samo. Każdy jest inny, ale bez względu na to, jakie mają charaktery, osobowości, czy futro - dla mnie są najważniejsze. I nie umiem ocenić, które zwierzę kocha mnie bardziej, bo czym mam się sugerować? Tym, że przyniesie mi patyk, nie warknie podczas jedzenia, czy tym, który dłużej śpi przy moich kolanach? Nie, każde zwierze ma swoje własne preferencje i każde kocha, nie ważne jak bardzo - po prostu kocha i jest wdzięczne, chociażby za miskę jedzenia.

    A co do ankiet - zgadzam się... nie umiem pojąć tych reguł. Wiem, że każdy chce dla zwierząt najlepiej, ale czasem najbiedniejszy człowiek może dać najwięcej, a ten najbogatszy najmniej... a czy tu chodzi o gotowany schab i karmę za 300 zł, czy miłość i czas poświęcony żywej istocie? Bo sądzę, że to drugie zdecydowanie jest ważniejsze :)

    Wspaniały post!

    OdpowiedzUsuń
  7. Nasze poglądy zazwyczaj się pokrywają, dlatego napiszę tak. Dla mnie sformułowanie "adoptowany kocha bardziej" równie dobrze można podłożyć pod "rozwiedziony kocha bardziej". No bo przecież wiadomo, że we wcześniejszym związku źle się podziało, to będzie kochał za dwóch, czyż nie? :D

    OdpowiedzUsuń
  8. evel, napisz więcej o swoim Padlingtonie - śledzę wasze życie tylko tutaj, na blogu i tyle o was wiem, ile opiszesz. A chętnie dowiedziałabym się na co ci ten pies i jak się stadu żyje razem.

    Co do "Nie kupuj - adoptuj": Widziałam zbyt wiele tragedii poadopcyjnych, żeby mieć siłę to komentować.

    Hanako

    OdpowiedzUsuń