wtorek, 19 maja 2015

II Lubelski Dogtrekking, czyli o włos od podium...

W ostatnią sobotę miałyśmy przyjemność uczestniczyć z dzikim koniem a.k.a. Raven w drugiej edycji Lubelskiego Dogtrekkingu. Wielkie dzięki dla Adasia i Dorotki za transport - po piątkowych przeprawach pociągowych ucieszyłam się jak nie wiem, że mogę się z kimś zabrać samochodem! A także dla Kasi, która jak zawsze była w gotowości nam uratować tyłek, gdyby była taka potrzeba - dziękujemy!

Mimo straszących prognoz, pogoda była piękna, trasa bardzo urokliwa a towarzystwo super - szliśmy z Adą i Kermitem a także z Agatą i Alexem.
Tak, tam z przodu to my! 
/fot. Adriana Jaworska/


Na początku był chaos... 


/fot. Sławek Mazur/



A w zasadzie, to nie do końca, bo dziki koń oprócz napyszczenia na beagla, który na całej długości flexi podbijał do kogo popadnie (pozdro) był bardzo, bardzo grzeczny. Tak grzeczny, że nawet umiał się POŁOŻYĆ wśród innych psów, często pyszczących, nakręconych i ogólnie fikających... 

Tak, tak. Oczęta Was nie mylą. Robal LEŻY.
/fot. Kasia Śpiewak/

Robal trochę nieogar.
/fot. Adam Wiejak/

Matka kazała siadać to siadam.
 [ja wiem, że to nieładnie, ale zawsze mam bekę z wyrazu twarzy myślącego Ravena :D]
/fot. Adam Wiejak/


...albo usiłował się bawić. Z różnym skutkiem :P

Raven zachęca, Tosia mówi, że NOŁ ŁEJ a biedna Toficzek patrzy z politowaniem...
/fot. Radosław Czarnecki/

Z pewną taką nieśmiałością...
/fot. Kasia Śpiewak/

No dobra, bawmy się!
/fot. Kasia Śpiewak/

A potem... 


Hej, matka, ale czad!
/fot. Kasia Śpiewak/

Turum, turum, turum, turum, bonanzaaaa!
/fot. Sławek Mazur/

O, coś tu się gryzie chyba?
/fot. Sławek Mazur/

Hej, matka, nie łam nóg, tylko biegnij!
/fot. Radosław Czarnecki/

Matka, cieniasie, wyciągaj nogi, bo ktoś nas wyprzedza!
/fot. Adam Wiejak/

Nic się nie bój, ja nas pociągnę.
/fot. Adam Wiejak/

Okazało się, że ustawienie się w czołówce było dobrym pomysłem, po chwili ludzie się nieco rozeszli a my ruszyłyśmy dobrym tempem naprzód. Lasem i polami szło się całkiem sympatycznie, małe schody pojawiły się we wsi, zwłaszcza pod punktem z krzyżem, gdzie spotkał nas luzem puszczony psiuńcio szukający guza i jego pan, który dreptał jak kura i wołał rzygawicznie: "Oskaaar... Wracaaaaj... Co ja mówięęęęęe...". Mniej więcej jak pan od Amora...




Niewiele myśląc, jak piesek wbił między Kermita, Alexa i Raven WARCZĄC po prostu złapałam go za obrożę i "wręczyłam" właścicielowi, który bez słowa zgarnął psa i odszedł, wzburzony. No cóż. Zabawne były też uwagi okolicznej ludności: a co to za biegi, a co to za pieski, jakieś specjalne pewnie, a ile idziecie, a mapy na pewno macie aktualne? Widać było, że stanowimy nie lada atrakcję :)

Aż się zasmarkałam :D
/fot. Sławek Mazur/

Proszę zwrócić uwagę na aerodynamiczne ułożenie uszu Robala :P
/fot. Sławek Mazur/


Moment zwątpienia nadszedł po ostatnim, szóstym punkcie, gdy mieliśmy przemierzyć bagnisko. Najbardziej ucierpiała Ada, którą nieco wessało, ale dała radę wyjść i lecieć dalej.

Mniej więcej tutaj mój pies uznał JEZUS, MATKA! WYPRZEDZAJO NAS! i usiłował mi połamać nogi po raz kolejny, ciągnąc z całej siły...
/fot. Adam Wiejak/

Później było już z górki, a w zasadzie prosto aż do mety, z małą przerwą na zanurzenie psów w jakimś bajorze (zgadnijcie, kto wskoczył pierwszy, podpowiem, że imię zaczyna się na "R" a kończy na "aven" :P) i ostrą rywalizacją z dziewczynami z naszej kategorii. Na mecie zaskakująco okazało się, że dobiegłyśmy jako czwarte, przed nami Ada (zasłużenie trzecie miejsce, gratuluję kondycji!)... Trochę szkoda, że nie załapałyśmy się na podium, ale daje mi to motywację do dalszych treningów i mam nadzieję jesienią poprawić wynik, a co! 

Przy okazji, okazało się, że trochę nam się pomerdało przy bagniskach i zrobiłyśmy 18 km z haczykiem zamiast 15 w czasie 3 godzin 18 minut, co jest chwilowo naszym rekordem życiowym. Na Endo wyszło dłużej, bo oczywiście włączone było chwilę przed startem i wyłączone chwilę po.

Tak było! 
Zdjęcie dzięki uprzejmości Ady :)


Tak, wskoczyłam na bombę do Wieprza... 

Czo ten mosteł?!
/fot. Sławek Mazur/

Tu pilnuje Robal...


Szybkie podsumowanie ma się mniej więcej tak - na minus - pyszczenie młodej od czasu do czasu, bo ktoś się pojawił w polu widzenia, a "jatupilnujeeeee", ale do ogarnięcia poprzez terapeutyczny kontakt z Matką Ziemią, na plus - bardzo, bardzo ogarnięty, myślący pieseł w trudnych warunkach! Skupiający się, luzujący pory gdy trzeba, olewający zaczepki czy agresywne zachowania innych psów, kładący się jedynie na komendę słowną (warowanie nie jest ulubioną czynnością Ravenka), jestem normalnie dumna i blada, moje dziecko kochane! Zaskakująco - oprócz piekących stóp nic mi nie dolegało po marszu, nawet moje prawe kolano, które jest po przejściach i ma swoje humory, ogłosiło chyba chwilowe zawieszenie broni. Miło :) 


Pełne fotorelacje znajdziecie pod linkami:
Kasia Śpiewak - KLIK 1, KLIK 2
Ada Jaworska - KLIK
Adam Wiejak - KLIK 1, KLIK 2
Radosław Czarnecki - KLIK
Sławek Mazur - KLIK

Serdecznie dziękuję wszystkim autorom zdjęć za zgodę na wykorzystanie fotografii w niniejszej notce :)


Ogólnie myśl przewodnia brzmi... Ja chcę jeszcze raz! :D 

4 komentarze:

  1. oj taaaak, smycz flexi, cud świata normalnie! Co właściciele małych jazgotów by bez nich zrobili?
    Najgorsze, że jak na moją czasem wołanie nie zadziała (bo akurat matka nie ma kurczaka, a patyk taki fajny) dokonuje wołania numer 3. Wołanie z serii zrób z siebie debila a pies debil zrozumie

    OdpowiedzUsuń
  2. No super było! Już czekam na powtórkę, wtedy stajemy we trzy na podium ;).

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak fajnie! Widać, że masz powera po tych zawodach.
    Ja podeszłam do naszego dogtrekkingu trochę inaczej, bardziej jako podróż sentymentalną w znane mi rejony, niż walkę o podium :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytam takie relacje i czytam...i chyba coraz bardziej chcę wziąć udział w takiej imprezie!:)

    OdpowiedzUsuń